Na pytanie, kim jest Piotr Cieplak, są co najmniej dwie odpowiedzi. Dla jednych jest reżyserem, który ustąpił miejsca Grzegorzowi Jarzynie w Rozmaitościach. Dla drugich – współtwórcą Rozmaitości, który odszedł i pozostał twórcą niezależnym. Czerpiącym z chrześcijaństwa i opowiadającym w fascynujący sposób teatralną bajkę o człowieku. Obie odpowiedzi są niepełne. Cieplak nie mieści się w żadnych ramach, przekonuje o tym premiera w Narodowym.
Bileterki kierują nas na dużą scenę, gdzie ustawiono widownię i zaaranżowano przestrzeń gry, jakby wystawiano „Tęczową Trybunę 2012" Strzępki/Demirskiego. Ale można się też poczuć jak u Warlikowskiego albo w teatralnych bebechach świata Lupy. Na scenie stoją plastikowe stoliki, niczym na próbie, i niedbale porzucone butelki.
Jest estetycznie, transparentnie, trendy. Wtedy przykrywa wszystko swoją obecnością Cezary Kosiński. Rozsiadł się w menedżerskim fotelu i rządzi: zagrał jedną z najlepszych ról. Wielokrotnie uwierała go na scenie cierniowa korona idealistów, nadwrażliwców i ofiar losu. Teraz opowiada o największym z nich, a twarz ma rozświetloną chyba przez samego Ducha Świętego. Optymizm Kosińskiego nie gaśnie nawet w obliczu niewyczerpanej listy wszystkich zmarłych w rodzinie Hioba.
Językowy i aktorski cud zawdzięczamy również przekładom ks. Wujka oraz Miłosza, osadzonym mocno w poetyckiej staropolszczyźnie, a jednocześnie krwistym i skromnym. Zwłaszcza na tle dzisiejszych dramaturgicznych improwizacji. Bo Cieplak stworzył spektakl, który można oglądać jak ironiczny komentarz do współczesnej kultury i nowych stereotypów, jakie młodzi aktywiści sztuki proponują pod hasłem walki ze starymi.
Aktorzy ubrani są jak bohaterowie hipsterskiego performance'u. Mamy, tyle znaczące, co już spowszedniałe cytaty z kanonu współczesności. Miażdżący odgłos zbliżającej się kosmicznej katastrofy z „Melancholii" von Triera. Karol Pocheć jest rozwibrowanym tancerzem, podobnym do tych, którzy wzmacniają dziś zespoły topowych reżyserów. Błyskają stroboskopy. Efekty wizualne są efektowne, ale puste. Pokazują, jak mami się nasze oczy.