Kusząca Argentyna

Argentyna skusiła mnie – tak jak 4 miliony turystów rocznie – egzotyką przepięknej przyrody, oszałamiającym zróżnicowaniem krajobrazu, oczywiście tangiem, no i chęcią znalezienia się w świecie odmiennym od naszego, uporządkowanego po europejsku, w którym nawet drobny skrawek zieleni jest oznaczony, naniesiony na mapę i prawnie chroniony.

Publikacja: 31.10.2010 00:15

Chacarera tańczona na ulicach dzielnicy La Boca

Chacarera tańczona na ulicach dzielnicy La Boca

Foto: Archiwum autora, Anna Herbich a.he. Anna Herbich

Argentyna to kraj ogromnych odległości, zmuszający turystę o naturze wędrowca do pokonywania dziennie setek kilometrów z pokorą wobec niespodzianek dzikiej natury.

Zobacz galerię zdjęć

Argentyna to także kraj ogromnych kontrastów społecznych. Dziesiątki tysięcy ludzi mieszkających w villas miserias utrzymuje się ze zbierania kartonów; stąd ich nazwa - cartoneros. Dzielnice kartonowych domków sąsiadują z luksusowymi willami, które od ulicy często oddzielone są wysokim płotem i drutem kolczastym.

Aby czuć się swobodnie a zarazem bezpiecznie, ścięłam włosy (argentyńscy macho!) i spakowałam do plecaka kilka luźnych swetrów i spodni. Języka hiszpańskiego przewidująco nauczyłam się wcześniej. Byłam zatem gotowa, by wyruszyć Ruta 40, najdłuższą argentyńską drogą o długości 4700 km, ciągnącą się wzdłuż podnóża Andów przez cały kraj.

Na powitanie – Buenos Aires

Zaraz po wylądowaniu w Buenos Aires, jednym z moich pierwszych wrażeń było uczucie zagubienia w labiryncie 10 piętrowych budynków i ogromnych przestrzeni. Najszersza ulica, 9 de Julio, ma aż 16 pasów. W godzinach szczytu, pomimo sygnalizacji świetlnej, nie sposób przedostać się z jednej strony ulicy na drugą, nie ryzykując uszczerbkiem na zdrowiu. Sztuka poruszania się po mieście polega na przeciskaniu się między samochodami, łapaniu w biegu taksówek i podróżowaniu metrem. Co ciekawe, najstarsze wagony linii metra „A”, z drewnianymi ławkami i boazeriami, mają po 100 lat.

Na urok Buenos Aires składają się kawiarnie usytuowane na rogu prawie każdej ulicy, które są zawsze pełne ludzi, żywo gestykulujących i pijących kawę bądź yerba mate. Takim przyjacielskim spotkaniom sprzyja ciepły klimat. Przez większą część roku całe dnie można spędzać na ulicy. Wokół par tańczących tango na deptaku tworzy się krąg gapiów. Ja jednak starałam się nie poddawać pokusie oglądania takich widowisk i wybierałam mniej uczęszczane dzielnice miasta.

Dzielnica La Boca, do której pojechałam pewnej niedzieli, obejmuje stary zabytkowy port, z kolorowymi domkami i wąskimi uliczkami. Na ścianach wielu budynków namalowane są portrety znanych Argentyńczyków, między innymi Carlosa Gardela, sławnego aktora i śpiewaka tanga. Niestety, nie zdążyłam nacieszyć się tym miejscem, gdyż sprzedawczyni ze sklepu obok ostrzegła mnie, iż zbliża się koniec meczu piłki nożnej na stadionie Boca Juniors i radziła mi jak najszybciej się stąd zabierać. Gdy zobaczyłam, jak kierowca autobusu, chcąc uniknąć spotkania z kibicami, nerwowo ponagla pasażerów wsiadających do pojazdu, z żalem ale żwawo posłuchałam dobrej rady.

Busami “coche camas” przez Argentynę

Europejscy turyści podróżujący po Argentynie zachwycają się jej południowym krajobrazem, i mają rację. Patagonia jest bardzo popularnym celem podróży, po części dlatego, iż bardzo przypomina alpejską rzeźbę terenu. Kraina Jezior (Lake District), położona na południowym zachodzie Argentyny, nie bez powodu nazywana jest argentyńską Szwajcarią. Pyszna gorąca czekolada ułatwia wczuć się w nastrój krajobrazu. Bariloche w Prowincji Neuquén można porównać do naszej Doliny Pięciu Stawów, z tym wyjątkiem, że jest ono ponad 100 razy od niej większe. Natomiast o szczególnej egzotyce północnej Argentyny decyduje panujący tu suchy klimat, pustynny krajobraz z kaktusami i pasmem górskim w tle.

Zachęcona opisem pampy i dwumetrowych kaktusów, postanowiłam rozpocząć swoją podróż drogą Ruta 40 właśnie od północnych argentyńskich Andów. Zwiedziłam je razem z moją siostrą. Pierwszym celem naszej podróży było San Salvador de Jujuy, stolica Prowincji Jujuy, położona u stóp gór. Dojechałyśmy tam coche cama, czyli autobusem, którego siedzenia rozkładają się do poziomu, na kształt łóżek. Jest to najprostszy sposób podróżowania po Argentynie, jeżeli budżet nie pozwala na samolot a nie dysponuje się swoim własnym środkiem transportu. Nie istnieją tu dogodne krajowe połączenia kolejowe - pociągami podróżuje się głównie w miastach i po terenach podmiejskich. Podróżowanie autobusem ma też inne plusy - kierowca zagaduje pasażerów opowiadając ciekawe anegdoty. Serwuje też słodkie ciastko alfajor con dulce de leche, czyli coś podobnego do torcika z roztopionej polskiej krówki. Wszystko to jest przeraźliwie słodkie, czyli typowo argentyńskie, w mojej ocenie - bardzo dobre.

W trakcie 30 godzin spędzonych w podróży autobusem do San Salvador de Jujuy obserwowałam, jak od wyjazdu z Buenos Aires zmienia się budownictwo: od wieżowców i wysokich kamienic z cegły po maleńkie chatki sklecone z naturalnych surowców, takich jak glina bądź drewno kaktusa. Kaktus jako jedyny znosi wysokie temperatury górskie, przez co jego drewno jest bardzo wytrzymałym budulcem. Niestety, przystosowanym jedynie do tamtejszego suchego klimatu. W wilgotnym Buenos Aires drewno kaktusa natychmiast parcieje, co miałam okazję zaobserwować na przykładzie kubka przywiezionego na pamiątkę z Salty.

W trakcie podróży mogłam obserwować krajobraz zmieniający się tak znacznie, iż trudno mi było uwierzyć, że wciąż jestem w tym samym kraju. W Prowincji Tucumán żyzna gleba pampy porośnięta jest wysokimi trawami stepowymi, tworzącymi rozległe pastwiska bądź też objęta jest równie rozległymi zielonymi uprawami kukurydzy. W sąsiadującej Prowincji Jujuy roślinność jest już o wiele uboższa: dominują tu kaktusy i wysuszone wiatrem krzewy, ziemia jest popękana od słońca. Docierając do podnóży Andów widziałyśmy zbocza górskie zbudowane z różnorodnych skał (magmowych, wylewnych, metamorficznych) o pełnej gamie kolorów. Zaś w kotlinach górskich znajdują się zarówno pustynie solne (Salinas Grandes), jak subtropikalne dżungle.

Pociąg do Chmur

Podróżując z siostrą po Andach dowiedziałyśmy się wiele o sile ludzkiej serdeczności i chęci niesienia pomocy, ale także o radzeniu sobie w warunkach dla nas ekstremalnych - przebywania w górach na wysokość 4200 m n.p.m. Zgodnie z zaleceniem przewodnika, aby nie zasłabnąć wypychałyśmy policzki liśćmi koki. Czułyśmy się wtedy wyjątkowo lekko. Zaś zęby i usta miałyśmy fioletowe.

Najwidoczniej, wciąż było nam mało wrażeń: postanowiłyśmy udać się w podróż Pociągiem do Chmur (Tren a las Nubes), który, na nasze szczęście albo i nieszczęście, właśnie został uruchomiony po trzyletniej przerwie. Na wpół śpiące dotarłyśmy o 7 rano na stację w mieście Salta. Pociąg wyruszył z godzinnym opóźnieniem. Dla uporządkowanego Europejczyka byłby to błąd nie do wybaczenia, nam jednak przypominało to swojskie opóźnienia w PKP. Po krótkiej drzemce, pokrzepione słodkim śniadaniem, zaczęłyśmy rozglądać się dookoła z zaciekawieniem.

Przedziały były wygodne, z dużymi oknami i głośnikami rozmieszczonymi co parę siedzeń, tak że nie sposób było przegapić ciekawostek opowiadanych przez przewodnika. Za oknem ciągnęły się góry, a wśród nich kręte, pnące się coraz wyżej i wyżej, wąskie tory kolejowe naszego pociągu, to ginąc w tunelach, to po chwili szybując nad przepastnymi dolinami. Tą jedną z najwyższych linii kolejowych świata zbudowano w 1921r. Robotnicy pracowali w nieludzkich warunkach, praktycznie bez żadnego zabezpieczenia, na wysokości do 4,5 tysiąca metrów, budując 29 mostów, 21 tunelów i 13 wiaduktów. Według naszego przewodnika pochłonęło to życie dziesiątek ludzi.

Zaczęłam rozmawiać z sąsiadami z przedziału. Byli bardzo bezpośredni, od razu poczęstowali mnie yerba mate, co mnie wpierw zaskoczyło, lecz nie chcąc ich urazić, przyjęłam zaproszenie do wspólnego sączenia tego kultowego napoju. Jak się później dowiedziałam, odmówienie zaproszenia jest bardzo źle odbierane. Ktoś może się nawet obrazić i skończyć rozmowę. A nam rozmawiało się bardzo przyjemnie. W pociągu poznałyśmy również parę Rosjan podróżujących przez Argentynę. Ona – projektantka mody, on - student. Byli zaręczeni.

Nasza podróż przebiegała nadspodziewanie gładko. Pogoda wymarzona, rozciągające się aż po horyzont górzyste krajobrazy, serdeczne towarzystwo. Czego chcieć więcej od życia? Okazało się, że potrzeba nam było snu i odpoczynku. Już od godziny 15 pociąg zwolnił do 12 km/h, a powinien był jechać dwa razy szybciej. Ponieważ był to jeden z pierwszych przejazdów po długiej przerwie w kursowaniu pociągu, maszynista zwolnił z obawy przed niespodziankami technicznymi. Opóźnienie zrobiło się znaczne.

O godzinie 22, kiedy powinniśmy być już z powrotem w Salcie, wciąż znajdowaliśmy się w sercu Andów. Podróżni, korzystając z takiej „okazji”, zrobili fiestę w pociągu: grała gitara, piło się wino, śmiech i śpiew rozbrzmiewał po całych przedziałach. A my, obolałe, zmęczone, z pękającą od bólu głową, awanturowałyśmy się z maszynistą. Nie miałyśmy innego wyjścia, jak dołączyć się do fiesty, która w pociągu trwała do 4 nad ranem, po czym – już w Salcie - przeniosła się na ulice miasta.

W mieście artystów

Po intensywnych przeżyciach w Salcie udałyśmy się do Tilcary, artystycznego miasta w sercu Andów, położonego na wysokości 3 tys. m n. p. m. Jest to wyjątkowe miejsce pod względem geograficznym - znajduje się na zwrotniku Koziorożca. Miasto jest zamieszkane przez poetów, malarzy i rzemieślników, którzy wędrując po okolicznych wioskach, urządzają jarmarki wystawiając swoje tradycyjne wyroby. Można tam kupić kolorowe tkane chusty, jakimi okrywają się Indianki idąc wysoko w góry, albo wełniane czapki z nausznikami, często w kształcie lam. Pośród straganów przechadzają się grupki miejscowych chłopców, pokazujących małe owieczki. Proponując zrobienie zdjęcia, naciągają w ten sposób turystów na 5 pesos (6 złotych).

Zatrzymałyśmy się w Tilcarze dwa dni, rozkoszując się widokiem otaczających nas gór, o barwach od pastelowego różu po czarny heban. Wieczorem udałyśmy się na kolację do uroczej knajpki, zdobionej motywami indiańskimi, gdzie jadłyśmy miejscowe specjały: tamale i empanady salteńskie, które uważane są za najlepsze w kraju. Empanady przypominają pieczone pierogi o różnym nadzieniu. Może nim być mięso z kminkiem i oliwkami, albo sery z bazylią i warzywami.

Popijając wyborne argentyńskie wino, coraz bardziej ulegałyśmy urokowi tego miejsca. Dochodziła dwunasta w nocy, a na ulicy było gwarno jak za dnia. Dzieci razem z dorosłymi siedziały w kawiarniach. Ludzie przechadzali się powolnym, spacerowym krokiem. Na głównym placu odbywał się koncert na żywo, przy muzyce tańczyli ludzie. Z żalem opuszczałyśmy Tilcarę, aby pojechać na południe, w stronę Cafayate. Tam podróżowałyśmy już na rowerze, zwiedzając miejscowe winiarnie.

Niestety, wszystko kiedyś się kończy: moja podróż po Patagonii, Pampie, Andach również dobiegła kresu. Wróciłam pełna wrażeń do Buenos Aires. Po powrocie do Polski zaczęły nasuwać się refleksje, ożywiane wspomnieniami.

Dla Europejczyka latynoski temperament jest widoczny w Argentynie na każdym kroku, chociaż Latynosi postrzegają ten kraj za najbardziej europejski na kontynencie. Ale dla mnie Argentyna to przede wszystkim kraj świetnego wina, wzruszającej muzyki Mercedes Sosy i przyjaźni na całe życie. A opowiadania o tym wszystkim trwałyby znacznie dłużej, niż zajmuje podróż drogą Ruta 40 tam i z powrotem.

Argentyna to kraj ogromnych odległości, zmuszający turystę o naturze wędrowca do pokonywania dziennie setek kilometrów z pokorą wobec niespodzianek dzikiej natury.

Zobacz galerię zdjęć

Pozostało 99% artykułu
Taniec
Trzy nosy Pinokia. Premiera Polskiego Baletu Narodowego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Taniec
Josephine Baker: "zdegenerowana" artystka w spódniczce z bananów
Taniec
Agata Siniarska zatańczy na festiwalu w Berlinie
Taniec
Taneczne święto Indii
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Taniec
Primabalerina z Teatru Bolszoj opuściła kraj. "Wstydzę się Rosji"