Pociąg do Chmur
Podróżując z siostrą po Andach dowiedziałyśmy się wiele o sile ludzkiej serdeczności i chęci niesienia pomocy, ale także o radzeniu sobie w warunkach dla nas ekstremalnych - przebywania w górach na wysokość 4200 m n.p.m. Zgodnie z zaleceniem przewodnika, aby nie zasłabnąć wypychałyśmy policzki liśćmi koki. Czułyśmy się wtedy wyjątkowo lekko. Zaś zęby i usta miałyśmy fioletowe.
Najwidoczniej, wciąż było nam mało wrażeń: postanowiłyśmy udać się w podróż Pociągiem do Chmur (Tren a las Nubes), który, na nasze szczęście albo i nieszczęście, właśnie został uruchomiony po trzyletniej przerwie. Na wpół śpiące dotarłyśmy o 7 rano na stację w mieście Salta. Pociąg wyruszył z godzinnym opóźnieniem. Dla uporządkowanego Europejczyka byłby to błąd nie do wybaczenia, nam jednak przypominało to swojskie opóźnienia w PKP. Po krótkiej drzemce, pokrzepione słodkim śniadaniem, zaczęłyśmy rozglądać się dookoła z zaciekawieniem.
Przedziały były wygodne, z dużymi oknami i głośnikami rozmieszczonymi co parę siedzeń, tak że nie sposób było przegapić ciekawostek opowiadanych przez przewodnika. Za oknem ciągnęły się góry, a wśród nich kręte, pnące się coraz wyżej i wyżej, wąskie tory kolejowe naszego pociągu, to ginąc w tunelach, to po chwili szybując nad przepastnymi dolinami. Tą jedną z najwyższych linii kolejowych świata zbudowano w 1921r. Robotnicy pracowali w nieludzkich warunkach, praktycznie bez żadnego zabezpieczenia, na wysokości do 4,5 tysiąca metrów, budując 29 mostów, 21 tunelów i 13 wiaduktów. Według naszego przewodnika pochłonęło to życie dziesiątek ludzi.
Zaczęłam rozmawiać z sąsiadami z przedziału. Byli bardzo bezpośredni, od razu poczęstowali mnie yerba mate, co mnie wpierw zaskoczyło, lecz nie chcąc ich urazić, przyjęłam zaproszenie do wspólnego sączenia tego kultowego napoju. Jak się później dowiedziałam, odmówienie zaproszenia jest bardzo źle odbierane. Ktoś może się nawet obrazić i skończyć rozmowę. A nam rozmawiało się bardzo przyjemnie. W pociągu poznałyśmy również parę Rosjan podróżujących przez Argentynę. Ona – projektantka mody, on - student. Byli zaręczeni.
Nasza podróż przebiegała nadspodziewanie gładko. Pogoda wymarzona, rozciągające się aż po horyzont górzyste krajobrazy, serdeczne towarzystwo. Czego chcieć więcej od życia? Okazało się, że potrzeba nam było snu i odpoczynku. Już od godziny 15 pociąg zwolnił do 12 km/h, a powinien był jechać dwa razy szybciej. Ponieważ był to jeden z pierwszych przejazdów po długiej przerwie w kursowaniu pociągu, maszynista zwolnił z obawy przed niespodziankami technicznymi. Opóźnienie zrobiło się znaczne.
O godzinie 22, kiedy powinniśmy być już z powrotem w Salcie, wciąż znajdowaliśmy się w sercu Andów. Podróżni, korzystając z takiej „okazji”, zrobili fiestę w pociągu: grała gitara, piło się wino, śmiech i śpiew rozbrzmiewał po całych przedziałach. A my, obolałe, zmęczone, z pękającą od bólu głową, awanturowałyśmy się z maszynistą. Nie miałyśmy innego wyjścia, jak dołączyć się do fiesty, która w pociągu trwała do 4 nad ranem, po czym – już w Salcie - przeniosła się na ulice miasta.