Do tytułu „Kreacje” dodano cyfrę trzy, bo to kolejny wieczór młodych choreografów przygotowany w ostatnich dwóch latach przez Polski Balet Narodowy. Trzecia premiera okazała się najlepsza, a więc pomysł szefa zespołu Krzysztofa Pastora przynosi efekty.
Stara zasada – praktyka czyni mistrza – obowiązuje w każdej dziedzinie sztuki, ale w balecie przede wszystkim. Choreograf sprawdza się w pracy z tancerzami, ale przez lata nikt u nas nie chciał dać szansy ludziom marzącym o tym zawodzie. Dzięki warsztatom organizowanym przez Polski Balet Narodowy pojawiło się kilka talentów.
W 2009 roku na pierwszych „Kreacjach” oglądaliśmy skromne kompozycje. Teraz każdy z siedmiu z autorów przygotował minispektakl. Taką drogą – od szkolnego pas de deux do „Wacława” – przeszedł na przykład Eduard Bablidze. I nawet jeśli porwał się na zbyt ambitne zamierzenie, gdyż w ciągu kilkunastu minut chciał przedstawić portret Wacława Niżyńskiego, to udowodnił, że już potrafi stworzyć zarys fabuły i pokazać relacje między bohaterami.
Rozwija się Jacek Tyski, który przygotował własną wersję „Popołudnia fauna”. Sto lat temu Niżyński tym baletem burzył klasyczne kanony tańca. Tyski się do nich odwołuje, ale widz nie ma wrażenia, że ogląda powrót do przeszłości.
Wybór techniki tańca jest sprawą wtórną. U choreografa liczy się muzyczna wrażliwość i świadomość tworzywa, jakim jest ciało tancerza. Z tymi umiejętnościami musiała się urodzić 20-latka Anna Hop, w „Temacie strachu” pokazała, jak z prostych ruchów można ułożyć energetyczną choreografię, świetnie skorelowaną z muzyką. Dokonał też tego Zbigniew Czapski-Kłoda w debiutanckiej „Kreacji”.