Obaj zapewniali w czasie środowego spotkania na Kremlu, że będą działać wspólnie. Ale tuż po nim Ankara poinformowała, że gotowa jest ingerować w Syrii sama, nie zważając na nikogo.
– Nie mamy z Rosją żadnych konfliktów w tej sprawie, ponieważ wskazane tereny będą oczyszczone z terrorystów – zapewniał wcześniej prezydent Erdogan. Na Kremlu rozmawiano bowiem o utworzeniu kolejnej tureckiej strefy buforowej na terenach syryjskich.
Ankara próbuje obecnie objąć protektoratem ziemie leżące na wschód od Eufratu, skąd będą się wycofywać amerykańscy żołnierze. Turcy chcieliby uniemożliwić przejęcie ich przez kurdyjskich peszmergów – główną siłę zbrojną antyterrorystycznej koalicji, dzięki którym zniszczono potęgę Państwa Islamskiego.
Ale Kurdowie nie chcą widzieć u siebie armii tureckiej, która nie ukrywa, że chce rozbić ich oddziały. W dodatku zwolennicy Baszara Asada coraz częściej podnoszą zarzuty, że Ankara zachowuje się w już zajętych przez siebie okolicach jak zdobywca: zarządzane są przez tureckich urzędników, otwierane są tam tureckie szpitale, szkoły i filie tureckich uniwersytetów. W Damaszku rośnie zaniepokojenie częstym ostatnio przypominaniem przez prezydenta Erdogana „osmańskiej wielkości” (czasów Imperium Ottomańskiego, w skład którego wchodziła m.in. Syria).
Dla porzuconych przez USA syryjskich Kurdów naturalnym sprzymierzeńcem jest Moskwa, z którą łączy ich długa współpraca (jeszcze od lat 40. ubiegłego wieku) i która wspiera ich irackich rodaków.