Donald Tusk został zapytany w RMF FM, co było dla niego najtrudniejsze, gdy był krytykowany za organizację szczytu. - Jeśli ludzie muszą pracować dzień i noc to są niezadowoleni, bo każdy w jakimś momencie chciałby pójść spać, więc oczywiście odczuwałem tę presję, ale z drugiej strony wszyscy oczekiwali, że uda mi się zakończyć te procedurę przed pierwszą sesją PE i tak jak wczoraj, szczególnie nad ranem, ta irytacja wisiała w powietrzu, to teraz muszę powiedzieć, że nie odbierałem tylu gratulacji tutaj w Brukseli, jak po zakończeniu tej procedury - stwierdził. - Prawda jest taka, że można się było spodziewać wielotygodniowego, a może i wielomiesięcznego uzgadniania, tak jak to było pięć lat temu, kiedy mnie wybierano po raz pierwszy na szefa Rady Europejskiej, to ten proces trwał bardzo długo. Tym razem trwał nie trzy miesiące, a trzy dni. Nie oczekuję komplementów, ale jestem bardzo zadowolony z tego, co udało mi się osiągnąć - zaznaczył.
Czytaj także: Premier Belgii zastąpi Donalda Tuska. Kim jest Charles Michel?
Tusk odniósł się także do tego, że nikt z naszego regionu nie znalazł się we władzach Komisji. - Ze strony Grupy Wyszehradzkiej i także ze strony Polski nie było żadnych kandydatur na te czołowe pozycje. Może to kogoś zdziwić, ale z drugiej strony to bardzo ułatwiło wszystkim procedowanie, no bo kandydatów było bardzo wielu na różne stanowiska, łatwiej się pracuje, kiedy ta pula jest trochę mniejsza - stwierdził. - Spotykałem się z całą czwórką Wyszehradzką kilka razy, byłem w stałym kontakcie właściwie z każdym z członków Grupy Wyszehradzkiej i uważam, że ich podejście było, szczególnie w finale, konstruktywne. Ja nie miałem poczucia, że są w grupie tych, którzy chcą coś zepsuć, czy coś utrupić. Muszę powiedzieć, że zachowanie wszystkich właściwie przy tym stole było bardziej konstruktywne niż kiedykolwiek wcześniej przy takich sytuacjach - dodał.