Za cztery dni, 29 stycznia, Europejska Agencja Leków ma wydać autoryzację dla szczepionki AstraZeneca. To moment, na który Unia czekała od tygodni: trzecia szczepionka (po BioNTec/Pfizer i Moderna), zamówiona w ilości 400 milionów dawek, bardzo tania (2,5 euro w porównaniu z 15–20 euro dla już oferowanych szczepionek) i łatwa w transporcie i przechowywaniu.
Szczepionka miała być dostępna w punktach w połowie lutego. To, opierając się na założeniu szybkich dostaw od tego brytyjsko-szwedzkiego koncernu, UE wyznaczyła sobie w ubiegłym tygodniu ambitne cele: zaszczepienia 80 proc. personelu medycznego i opieki społecznej do końca marca i 70 proc. całej populacji do końca wakacji.
Dziwne tłumaczenia
Teraz ten plan jest poważnie zagrożony, bo AstraZeneca poinformowała, że zamiast 80 mln dawek do końca marca dostarczy ok. 30 mln, czyli 60 proc. mniej, niż planowano. Powód? Rzekomo problemy w europejskich fabrykach. Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej, rozmawiała już na ten temat z szefem AstraZeneca, komisarz zdrowia przesłała list z żądaniem wyjaśnień, a przedstawiciele państw członkowskich mieli o tym rozmawiać w poniedziałek po południu z wysłannikiem koncernu.
Bruksela podejrzliwie traktuje wyjaśnienia firmy, bo AstraZeneca podpisała kontrakt z UE już w sierpniu 2020 r. i już wtedy powinna była rezerwować linie produkcyjne, a potem magazynować gotową szczepionkę w oczekiwaniu na autoryzację.
Potrzebna cierpliwość
Dostała na to z UE kilkaset milionów euro zaliczki. Na razie Bruksela przekonuje, żeby dostawy jednak zwiększyć. – Będziemy nalegać na zwiększenie przewidywalności i stabilności dostaw oraz przyspieszenie dystrybucji dawek – powiedziała Stella Kyriakides, komisarz ds. zdrowia.