Ulice belgijskiej stolicy tonęły dziś w czerni, żółci i czerwieni. Dziesiątki tysięcy Belgów demonstrowały na rzecz jedności państwa wstrząsanego konfliktami między francuskojęzycznymi Walonami a holenderskojęzycznymi Flamandami.
- Francja ma swoją Mariannę, Belgia od dziś ma Marie-Claire - krzyczał do mikrofonu jeden z organizatorów marszu. Obok niego stoi bohaterka wczorajszego dnia Marie-Claire Houard, organizatorka demonstracji, zażywna 45-latka owinięta w belgijską flagę.
W tle łuk triumfalny, jeden z niewielu w Brukseli przykładów architektury monumentalnej, i wejście do parku 50-lecia. O jego budowie zdecydował król Leopold II, gdy w 1880 roku świętowano pół wieku młodego państwa.Dziś, po 177 latach istnienia Belgii, coraz więcej osób ma wątpliwości co do przyszłości kraju. - Na pewno się rozpadnie. Przecież nie można tak od kryzysu do kryzysu - mówi mi Nicole. Ona sama jest za jednością państwa i dlatego przyszła na demonstrację, gdzie rozdaje gazetki partii komunistycznej.
Ale takich jak Nicole, holenderskojęzycznych Belgów, maszerowało wczoraj niewielu. Spędziłam w trójkolorowym tłumie kilka godzin, krążąc między grupkami ludzi i nasłuchując, w jakim języku rozmawiają. Słyszałam przede wszystkim francuski, z rzadka cudzoziemców mieszkających w Brukseli, rozmawiających ze sobą po angielsku czy włosku. Ale nie holenderski.Właśnie brak znajomości języka rodaków jest zarzewiem wewnątrzbelgijskiego konfliktu. Osoby ze starszego pokolenia są często dwujęzyczne, ale u młodych znajomość drugiego języka to poważny problem. Dopiero gdy chcą pracować w instytucji w Brukseli, oficjalnie dwujęzycznej, szybko uczą się drugiego języka.
- U mnie w rodzinie są i osoby francuskojęzyczne, i holenderskojęzyczne. Przecież to wszystko się miesza, przez lata ludzie migrowali i żenili się między sobą – mówi Francoise, starsza mieszkanka Brukseli. - Nawet Yves Leterme (flamandzki kandydat na premiera) ma francusko brzmiące nazwisko i ojca Flamanda – wtrąca jej przyjaciółka, też Francoise, która na demonstrację przyjechała z flamandzkiego Leuven. Trzyma w ręku tablicę z napisem „Rozmawiajmy proszę".Obie panie, podobnie jak większość uczestników marszu, uważają, że belgijski kryzys wywołali politycy, w tym Yves Leterme.