Silvio Berlusconi zebrał pod petycją wzywającą do rozpisania przedterminowych wyborów ponad 7 mln podpisów. To o 2 mln więcej, niż zakładał. Wsparcie idei przyspieszonych wyborów polityk uznał za wyraz poparcia dla siebie.
Nie bez racji. W ubiegłym miesiącu, gdy największe ugrupowania koalicji Romano Prodiego postanowiły się zjednoczyć, tworząc Partię Demokratyczną, w powszechnych wyborach jej szefa, swego rodzaju plebiscycie popularności centrolewicy, udział wzięło o ponad połowę mniej Włochów. Berlusconi ujawnił, że oszołomiony tym sukcesem postanowił rozwiązać Forza Italia i stworzyć nowe ugrupowanie o nazwie Partia Wolności lub Lud Wolności. Po zadaniu dotkliwego ciosu rządowi Prodiego postanowił uderzyć w buntujących się partnerów opozycyjnej koalicji Dom Wolności: Sojusz Narodowy Gianfranca Finiego i Unię Chrześcijańsko-Demokratyczną. „Berlusconi przeciw wszystkim” – napisała na pierwszej stronie poniedziałkowa „La Repubblica”. Dom Wolności przestał istnieć. A po zebraniu przez Berlusconiego 7 mln głosów pod petycją Fini i chadecy, nie mówiąc już o mniejszych prawicowych ugrupowaniach, mają do wyboru bezwarunkową kapitulację albo ryzyko wypadnięcia na polityczny aut. Vittorio Feltri, jeden z najwybitniejszych prawicowych publicystów, redaktor naczelny „Libero” i przyjaciel Oriany Fallaci, w rozmowie z „Rzeczpospolitą” zachwyca się strategicznym i taktycznym zmysłem Berlusconiego.
– To było genialne posunięcie – mówi. – Jeszcze w piątek Berlusconi był największym przegranym. Przegrał z kretesem batalię o obalenie rządu podczas piątkowego głosowania nad budżetem w Senacie. A już w poniedziałek to on rozdaje karty!
Zaskoczony Fini co prawda wykrztusił, że Sojusz Narodowy się nie rozwiąże, ale uznał posunięcie Berlusconiego za „obiecujące”. Włoska centroprawica nie ma dużo czasu do namysłu.
2 grudnia ukonstytuuje się nowa partia Silvia Berlusconiego, który nie ma zamiaru się oglądać na byłych sojuszników. Większość włoskich komentatorów uważa, że rychło potem Berlusconi porozumie się z Partią Demokratyczną w sprawie wygodnej dla obu stron zmiany ordynacji wyborczej na większościową o wysokim progu. A już wiosną 2008 r. odbędą się wybory, które wyniosą go trzeci raz na urząd premiera.