Mari Luz Cortes – blondyneczka o jasnej cerze i zielonych oczach – zniknęła w ubiegłą niedzielę. Około 16.30 poszła kupić frytki do pobliskiego kiosku. Była ubrana w ciemnoróżowy sweterek, dżinsową spódniczkę i botki. W ręku ściskała 1 euro. Ostatni widział ją sprzedawca. Mówi, że kupiła torebkę frytek i poszła. Gdzie – nie wiadomo.
Matka Mari Luz jest przekonana, że jej córeczka – wesoła, żywa, inteligentna dziewuszka – nigdzie by nie poszła dobrowolnie z obcą osobą. – Była na to zbyt nieśmiała – mówi Irene Suarez. Do kiosku, który znajduje się 100 metrów od domu, nieraz wcześniej biegała po słodycze sama albo z którymś z dwóch starszych braci.
Rodzice, andaluzyjscy Cyganie, najpierw kilka godzin sami szukali dziewczynki, zanim zawiadomili policję. Podczas gdy funkcjonariusze z psami przeczesywali sąsiednie ulice i place budowy, sąsiedzi rozwieszali w całym mieście zawiadomienia o zaginięciu Mari Luz z jej zdjęciem i numerem telefonu kontaktowego.
Dziewczynki wciąż szuka 150 policjantów i strażaków. Wczoraj dołączyło do nich kilkudziesięciu ochotników z Sewilli. Zaalarmowano policję w sąsiedniej Portugalii, gdzie w maju ubiegłego roku zaginęła czteroletnia Brytyjka. Choć oficjalnie nikt nie łączy tych dwóch spraw, nazwisko Madeleine McCann powraca w relacjach mediów.
Nie tylko dlatego, że prowincja Huelva graniczy z Portugalią, a matka Madeleine zadzwoniła do rodziców Andaluzyjki z wyrazami współczucia i solidarności. Rodzice Mari Luz to ludzie prości i gorzej sytuowani od McCannów, ale i oni nie czekają z założonymi rękoma, aż ich córkę znajdzie policja. Dziewczynki szuka cała Huelva.