Uwieńczeniem prezydentury Władimira Putina ma być nie tylko odrodzenie potęgi gospodarczej Rosji, lecz także popularyzowanie wzorców rosyjskiej demokracji. Wczoraj działalność zainaugurował Instytut Demokracji i Współpracy, który ma budować pozytywny wizerunek Rosji za granicą, krytycznym okiem spoglądać na demokracje europejskie i Stanów Zjednoczonych oraz wyjaśniać zachodniej opinii punkt widzenia Kremla na procesy polityczne w Rosji oraz na świecie.
– Żadne państwo nie może mieć monopolu na ustanawianie standardów praw człowieka – oświadczył wczoraj w Moskwie znany adwokat Anatolij Kuczeriena. Fundacja w najbliższych dniach otworzy swoje pierwsze zagraniczne przedstawicielstwa: w Paryżu i Nowym Jorku. Jedną z pierwszych misji, do której się przymierza, będzie obserwowanie wyborów w USA.
Adwokat nie ujawnił, jakimi funduszami dysponuje jego organizacja. Zapewnił jednak, że nie będzie finansowana z budżetu państwa i liczy wyłącznie na wsparcie „społecznie aktywnych biznesmenów“. A tacy znajdą się na pewno. Fundację pobłogosławił bowiem osobiście Władimir Putin. Według jego doradcy Siergieja Jastrzembskiego Rosja może znaleźć na instytut tyle samo pieniędzy, ile przeznacza Bruksela na realizację podobnych programów w Rosji. Oznacza to, że biznes rosyjski będzie musiał oddać na rzecz szerzenia wzorców rosyjskiej demokracji za granicą około 70 milionów euro.
Jednak eksperci bardzo sceptycznie oceniają perspektywy działalności nowej organizacji. Dyrektor Uniwersytetu Amerykańskiego w Moskwie Eduard Łozanskij uważa, że w najlepszym razie wszystko skończy się stratą czasu i pieniędzy. – W gorszym wypadku nasili się wojna propagandowa z USA bez szans na zwycięstwo Rosji – podkreśla.
Szef moskiewskiego przedstawicielstwa Human Rights Watch Aleksander Pietrow zastanawia się też, jak rosyjski instytut poradzi sobie z konkurencją tysięcy zachodnich organizacji, które już krytykują dojrzałe demokracje oraz bronią praw człowieka.