– Jeśli Unia nie stanie teraz na wysokości zadania, spadek jej wiarygodności w oczach obywateli może okazać się nie do nadrobienia – ostrzegł w minionym tygodniu Felipe Gonzalez, najwybitniejszy premier Hiszpanii od obalenia dyktatury, bez którego uporu nie zostałaby przed laty wprowadzona pomoc bogatszych państw Unii dla tych biedniejszych, w tym Polski.
Na razie to jednak głos wołającego na puszczy. „Der Spiegel” ujawnił, że kanclerz Merkel szykuje wart 500 mld euro fundusz pomocy dla niemieckich firm, którym z powodu epidemii grozi bankructwo. Podobne wsparcie 300 mld euro uruchomione przez prezydenta Macrona w ciągu zaledwie dwóch dni zatwierdziła Komisja Europejska. Te fundusze, z pewnością konieczne, nie są jednak w żaden sposób koordynowane przez Brukselę. Bogate kraje wypłacają więc dużą pomoc, biedne – znacznie mniejszą. Polityka konkurencji – wielkie osiągnięcie integracji – która zapewniała równe warunki działania wszystkim firmom we Wspólnocie, przynajmniej na razie przestała istnieć. Włochy, które już przed epidemią uginały się pod ciężarem ogromnego (135 proc. PKB) długu, stać np. na znacznie mniejsze wsparcie – 28 mld euro. Komisja Europejska z braku znaczącego budżetu Unii musiała się ograniczyć do 37 mld euro pomocy dla całej „27”, na które zasadniczo składają się wcześniej uzgodnione fundusze strukturalne.
Gdy na przełomie lutego i marca Włochy wystąpiły do innych krajów Unii z prośbą o maski higieniczne, rękawice i sprzęt medyczny potrzebny w walce z epidemią, nie uzyskały ani jednej odpowiedzi. Wyczuwając propagandową okazję, w lukę weszły więc rządy autorytarne – najpierw Chiny, a w ten weekend także Rosja – oferując pomoc lekarzy wojskowych. Włosi wyciągnęli z tego jednoznaczny wniosek: dla 88 proc. z nich Wspólnota zawiodła.
– Z przynależności do Wspólnoty wynika zobowiązanie do wzajemnego wsparcia. Tu tego zupełnie nie ma – uważa Chris Bickerton, autor „Obywatelskiego przewodnika po UE”.