62 proc. głosujących uznało, że najważniejszą kwestią tych wyborów była gospodarka. Zdaniem ekspertów dawało to większe szanse na zwycięstwo Barackowi Obamie. Większość wyborców mówiła bowiem w sondażach, że to kandydat demokratów jest lepiej przygotowany do walki z kryzysem finansowym, za który obwiniani są republikanie.
Przed wejściem do budynku liceum przy ulicy Stanowej w samym centrum Chicago od świtu stała niewielka kolejka do zorganizowanego w hallu szkoły punktu wyborczego. „Czas wybierać”, głosił wielki tytuł na pierwszej stronie gazety „Chicago Tribune” w umieszczonych nieopodal wejścia stojakach z prasą.
Zainteresowanie kampanią było w Chicago ogromne, ale w mieście nie widać zbyt wielu śladów wyborczej walki. Powód jest prosty: Chicago to twierdza Obamy. – Żartuje pan, czy co? – obrusza się czarna mieszkanka centrum Myhra Brown, gdy pytam, na kogo zamierza głosować. Stojący przed nią studenci tylko się uśmiechają. W lokalach wyborczych nie wolno prowadzić kampanii, zakazane jest więc noszenie koszulek czy znaczków z nazwiskami kandydatów. Ale dwóch z nich podnosi na chwilę nogawki, pokazując mi skarpetki z napisem „Obama”.
[srodtytul]Darmowa kawa za oddanie głosu[/srodtytul]
Tłoku w liceum przy Stanowej nie było. Prawie 20 procent mieszkańców miasta i przedmieść poszło do wyborów przed 4 listopada, korzystając z możliwości wcześniejszego głosowania. W Kolorado czy w Nevadzie takich osób było jeszcze więcej – ich liczba sięgała nawet połowy zarejestrowanych wyborców.