Cyklon uderzył w południową Birmę w nocy 2 maja. Potężny wicher, a potem czterometrowa fala, która wlała się 35 kilometrów w głąb lądu, niszczyły wszystko, co spotkały na drodze. Mówi się o prawie 200 tys. ofiar śmiertelnych (rząd podaje 134 tys.). W herbaciarniach można usłyszeć o duchach zmarłych nawiedzających zrównane z ziemią wsie. Birmańczycy wierzą, że bez pogrzebu (dziesiątki tysięcy ciał zgniły w wodzie) nie zaznają spokoju.
Daw Aye, właścicielka agencji pośrednictwa pracy, opowiada, że co dzień wysyła na budowy do Singapuru i Malezji mężczyzn, którzy w jedną noc stracili dorobek życia. – Na wyjazd składają się całe rodziny – mówi.
Mieszkańcy Rangunu rzadziej chodzą do kina, restauracji, na zakupy. – W zeszłym roku potrafiłem utargować 100 dolarów dziennie. Dziś cieszę się, gdy zarobię 10 – mówi U Nyi, właściciel sklepu z alkoholem. – Nie pamiętam gorszych czasów – twierdzi 62-letnia szwa- czka Daw Sar, która oszczędności wydała na remont zerwanego przez wiatr dachu. – Rządowi urzędnicy obiecali pomoc, ale więcej się nie pojawili – dodaje szeptem. Taksówkarze, rikszarze, właściciele hoteli narzekają na brak turystów. Rządowy dziennik „Nowe Światło Myanmaru” podaje, że w porównaniu z zeszłym rokiem w czerwcu i lipcu ich liczba spadła o połowę.
Delta rzeki Irrawaddy, gdzie cyklon uderzył najmocniej, ciągle kontrolowana jest przez wojsko. Kiedy pół roku temu, kilka dni przed zamknięciem rejonu klęski dla cudzoziemców, jechałem tam szczerbatą asfaltową dróżką na południe, widziałem tysiące ludzi koczujących pod gołym niebem. W powietrzu unosił się smród rozkładających się w słońcu martwych zwierząt. Choć nie było jedzenia, wody i leków, generałowie rządzący Birmą od 1962 roku, patologicznie nieufni wobec obcych, tygodniami zwlekali z przyjęciem zagranicznych darów.
– Oceniamy, że żywioł dotknął 2,4 miliona ludzi. Z miliarda dolarów potrzebnych do odbudowania delty w rejon katastrofy dotarło 200 mln. Nie ma nowych chat, brak pomp do odsalania pól ryżowych, nawozów, moskitier, świec. Naprawa powalonych słupów zajmie lata. Doraźna pomoc – ryż, ubrania, koce – dotarła do większych miast. Tam, gdzie fala zerwała drogi i mosty, panuje głód – mówi U Win z lokalnej organizacji pomocowej. Zaczyna brakować wody pitnej. Zalana słoną falą woda ze studni i stawów nie nadaje się do picia.