„Musimy coś przedsięwziąć przeciwko waszemu ulubionemu szefowi policji Mannichlowi. Musi to być precyzyjnie zaplanowane i wykonane” – pisał w e-mailu półtora roku temu Frank Schwerdt do partyjnych towarzyszy w Bawarii. Schwerdt jest prawą ręką szefa neonazistowskiej NPD Udo Voigta. Do e-maila dotarł tygodnik „Der Spiegel”.
List ten nie ma dla policji wartości ostatecznego dowodu. Przedstawia jednak tło niedawnego zamachu na Aloisa Mannichla, który w zeszłą sobotę został pchnięty nożem przez skinheada w Pasawie. W ciągu tygodnia urósł on do rangi bohatera i żywego symbolu walki ze środowiskiem neonazistowskim. Przed laty wypowiedział bezwzględną wojnę neonazistom. Zakazywał im spotkań, przeprowadzał rewizje w lokalach wynajmowanych przez członków ekstremy. Nakazał nawet otwarcie grobu jednego z neonazistów, gdy okazało się, że jego trumna spowita została przez jego towarzyszy w nazistowską flagę ze swastyką. O mały włos nie zapłacił za to życiem. Miał szczęście i opuści szpital jeszcze przed świętami.
Policja w całych Niemczech staje na głowie, usiłując wpaść na trop niedoszłego mordercy. Stawką w całej sprawie jest ratowanie honoru państwa, które pragnie udowodnić, że nie lekceważy brunatnego zagrożenia.
Ze statystyk wynika, że liczne niemieckie ugrupowania neonazistowskie zamordowały od czasu zjednoczenia kraju130 osób – cudzoziemców, bezdomnych oraz ideologicznych przeciwników. Było kilka zamachów na policjantów, ale nie tak szczegółowo zaplanowanych, jak w przypadku Mannichla. I to w Pasawie, gdzie mieszka zaledwie 20 znanych członków NPD i gdzie w niedawnych wyborach komunalnych kandydat tej partii uzyskał 1,27 proc. głosów. W Saksonii czy Meklemburgii są miejsca, gdzie kandydaci NPD liczyć mogą na ponad 20 procent poparcia.
– To rzeczywiście wrzód na sumieniu społecznym, ale neonaziści nie zagrażają niemieckiej demokracji – uspokaja Klaus Schroeder z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie.