Nowym prezydentem Panamy będzie 57-letni, wykształcony w USA multimilioner Ricardo Martinelli, właściciel największej lokalnej sieci supermarketów, banków i firm rolno-spożywczych. Po pięciu latach rządów bardzo popularnego lewicowego prezydenta Martina Torrijosa, kandydat prawicowej koalicji Sojusz na rzecz Zmian odniósł miażdżące zwycięstwo nad socjaldemokratką Balbiną Herrerą. Jak zdołał przekonać rodaków do oddania na niego głosu? Prawie 30 procent z 3,3 mln Panamczyków żyje poniżej progu ubóstwa, prawie 12 procent - w skrajnej nędzy. Martinelli umiejętnie to wykorzystał podczas kampanii, piętnując nierówności społeczne, które jeszcze pogłębiły się podczas rządów socjaldemokratów, bo związane z poszerzaniem Kanału Panamskiego inwestycje jednym przyniosły wielkie bogactwo, a innym nie dały nic.
Ubodzy wyborcy woleli więc powierzyć swą przyszłość człowiekowi, który obiecał obniżyć ceny podstawowych artykułów żywnościowych, kontrolować wydatki z państwowej kasy i wsadzać za kratki skorumpowanych polityków i urzędników. A oprócz tego przyrzekł 100 dolarów emerytury dla osób powyżej 70 roku życia niekorzystających z prywatnych ubezpieczeń i budowę metra w wiecznie zatłoczonej panamskiej stolicy.
Wiele osób zaufało jednak Martinellemu przede wszystkim dlatego, że boi się skutków globalnego kryzysu. Wierzą, że człowiek sukcesu, biznesmen, poradzi sobie z nim lepiej niż polityk. Gospodarka Panamy, ze średnim wzrostem 8,7 proc. rocznie w ciągu pięciu ostatnich lat, zaliczała się do wiodących w Ameryce Łacińskiej. Zawdzięczała to dochodom z kanału, rosnącym dzięki intensywnej wymienia handlowej między USA i Azją, i ze świetnie prosperujących banków. Bezrobocie w tym czasie spadło z 12 do 5,6 proc. Kryzys, który uderzył i w banki, i w transport morski, sprawił jednak, że w tym roku wzrost może spaść do 3 proc.
Balbina Herrera chętnie podkreślała podczas kampanii swoje ideologiczne pokrewieństwo z prezydent Chile Michelle Bachelet. Robiła to po to, by nie kojarzono jej z radykalniej lewicowym liderem Wenezueli Hugo Chavezem, ale było to niezbyt szczęśliwe porównanie, zważywszy, że pani Bachelet wkrótce kończy urzędowanie, a Chile może pójść w ślady Panamy. Faworytem w wyborach prezydenckich, które odbędą się w grudniu, jest najbogatszy człowiek w tym kraju Sebastian Pinera, kandydat prawicowego Sojuszu na rzecz Chile. To tym większy sukces, że od czasu oddania władzy przez generała Augusto Pinocheta w 1990 roku, Chile nie miało prawicowego przywódcy. Oprócz poglądów Pinerę łączy z Martinellim i to, że obaj są ludźmi majętnymi. 59-letni Chilijczyk znalazł się w tym roku na 701 miejscu listy pisma „Forbes” sporządzającego rankingi najbogatszych ludzi w świecie. Jego majątek został oszacowany na miliard dolarów.
Wcześniej niż w Chile wybory (parlamentarne) odbędą się w Argentynie. Prezydent Cristina Kirchner obawia się, że reprezentowane przez nią lewicowe skrzydło peronizmu poniesie w czerwcowym głosowaniu porażkę. Ona i jej kandydujący do Senatu mąż, były prezydent Nestor Kirchner, straszą wyborców, że byłoby to równoznaczne ze skazaniem Argentyny na chaos, podobny do tego, który przeżyła wskutek zapaści finansowej z 2001 roku.