– Omar Bongo zmarł w wieku 73 lat w Barcelonie – podał w niedzielę wieczorem francuski tygodnik „Le Point”. Wiadomość potwierdziła AFP, powołując się na źródła w rządzie Francji.
Agencja przystąpiła do wypuszczania dokumentacji poświęconej liczącemu około 1,5 mln mieszkańców krajowi Afryki Równikowej i 41 latom rządów Bongo, a wiadomość o śmierci prezydenta podchwyciły inne media. – Wielka postać Afryki, człowiek wpływowy – mówił o nim minister obrony Hervé Morin proszony o komentarz przez telewizję France 2. Wkrótce potem MSZ zaprzeczyło, że informacja o zgonie Bongo pochodzi od rządu. Ale wiadomość zdążyła już dotrzeć do Libreville. W stolicy Gabonu opustoszały ulice, pospiesznie zamykano sklepy i bary. – Ludzie się boją – mówił AFP jeden z mieszkańców. Taksówkarze odmawiali kursów do centrum. Spodziewali się godziny policyjnej.
Zaskoczony premier Jean Eyeghe Ndong zapewniał w telewizji, że nic nie wie o zgonie Bongo. Zaraz wsiadł do samolotu i niespełna 12 godzin po uśmierceniu prezydenta przez media, meldował z barcelońskiej kliniki, że Bongo żyje. Beształ francuskie media za kłamliwe wiadomości. Kilka godzin później sam poinformował, że prezydent umarł w poniedziałek wczesnym popołudniem i ogłosił 30-dniową żałobę.
Do prywatnej kliniki w Barcelonie Bongo trafił w maju. Długo próbował ukryć, że jest chory. Najpierw twierdził, że pogrążył się w żałobie po śmierci żony, potem, że odpoczywa. Gdy media wytropiły, że ma raka i leczy się za granicą, w Libreville mówiono, że to zwykłe badania kontrolne.
Omar Bongo to jeden z ostatnich afrykańskich „dinozaurów”, szanowany w regionie za talent mediatorski, ale i krytykowany za podejrzane związki z Francją, która w 1967 r. zrobiła go prezydentem, i oskarżany o korupcję. Jego rodzina ma podobno w dawnej metropolii luksusowe posiadłości, które Bongo miał kupić za pieniądze wyprowadzone z kasy państwa.