Narada poświęcona projektowi nowej ustawy dotyczącej państwowego regulowania działalności handlowej rozpoczęła się tradycyjnie w siedzibie rządu. Premier uznał jednak, że gabinetowe dyskusje nie dadzą mu prawdziwego obrazu sytuacji. Dlatego też wraz z wicepremierem Wiktorem Zubkowem i grupą producentów i właścicieli sieci handlowych „ruszył w naród”. Dyrektorka Pierekriostka w dzielnicy Kryłatskoje była podobno szczerze zaskoczona, gdy zobaczyła w swoim sklepie Putina. „Dlaczego nikt mnie nie uprzedził?” – miała zapytać.
Widok był niecodzienny – premier otoczony wianuszkiem panów w drogich garniturach wędrował przez sklepowe alejki. Zdejmowali z półek kartony z mlekiem i maślanką, przyglądając im się z zainteresowaniem. Sytuacja musiała być dla tych panów nie mniej niezwykła niż dla zaskoczonych klientów sklepu. Trudno sobie wyobrazić, że którykolwiek z dostojnych gości w ostatnim czasie wybrał się do sklepu choćby po bułki. Największym szokiem dla Putina okazały się ceny. Na jego zatroskanej twarzy rysowało się pytanie: „Jak to możliwe?”.
Przy stoisku z mięsem oburzenie premiera osiągnęło apogeum. – 240 rubli (ok. 24 zł) za parówki? To ponad 50 procent marży! – ocenił. – A wieprzowina! 335 rubli (33 zł)! Kupujecie za 160, a sprzedajecie za 335? Toż to o 120 procent więcej! – wykrzyknął. Skruszony właściciel sieci Pierekriostok wyglądał na zaskoczonego całą sytuacją. – Za dużo? To obniżymy – zaproponował.
Po powrocie do siedziby rządu Putin długo nie mógł dojść do siebie. Znowu okazało się, że premier nie zdawał sobie sprawy, jak ciężko żyje się ludziom.
– Żyjemy w warunkach kryzysu. Dochody ludności maleją. A ceny rosną. To niesprawiedliwość – komentował. Dodał jeszcze, że trudno sobie wyobrazić, by w kraju rozwiniętym marże były aż tak wysokie. – To przesada – ocenił.