Po ośmiotygodniowym dochodzeniu kalifornijska policja stwierdziła, że śmierć króla popu należy sklasyfikować jako zabójstwo. W organizmie Jacksona znaleziono śmiertelną dawkę niebezpiecznego leku propofol używanego do znieczulania. Wiadomo, że nie wstrzyknął go sobie sam.
Według mediów już w najbliższym czasie prokuratura może przedstawić zarzut spowodowania śmierci doktorowi Conradowi Murrayowi, który zajmował się piosenkarzem w ostatnich tygodniach jego życia.
Jak wynika z opublikowanych przez prokuraturę dokumentów, to zeznania samego Murraya stanowią istotny materiał dowodowy w tej sprawie. – Jestem zaskoczona tym, do ilu rzeczy ostatecznie przyznał się Murray – ocenia była prokurator Vesna Maras, która wcześniej zajmowała się sprawami związanymi z przedawkowaniem propofolu.
Jak wynika z dokumentów, Murray, który przez sześć tygodni próbował leczyć bezsenność piosenkarza przy użyciu propofolu, zaczął się w pewnym momencie obawiać, że Jackson może popaść w uzależnienie od tego środka. Na dwa dni przed śmiercią gwiazdora zaczął mu zatem dawać leki zastępcze.
Jackson miał jednak problemy ze spaniem. Ostatnia noc jego życia upłynęła na próbach znalezienia czegoś, co zadziała i pozwoli mu zasnąć. W ciągu ośmiu godzin Murray zaaplikował mu kilka różnych lekarstw. W końcu o 10.40 rano lekarz ugiął się pod presją Jacksona, który nieustannie błagał go o „mleko” (tak nazywał propofol).