Pojedynek odbywał się niemal dokładnie rok po zwycięskich dla demokratów wyborach prezydenckich i przez wielu komentatorów był postrzegany jako swoisty test popularności Baracka Obamy.
Dlatego zarówno republikanie, jak i demokraci nie szczędzili na tę walkę pieniędzy ani czasu swych liderów. Telewizje co chwila emitowały reklamówki przedwyborcze, a na niektórych trawnikach Arlington w Wirginii – zwłaszcza przy dużych skrzyżowaniach – zabrakło już miejsca na tabliczki promujące kandydatów stawiane tutaj stadami jedna za drugą.
Demokraci wytoczyli z Białego Domu swoje najcięższe działo. Obama wielokrotnie podkreślał swoje poparcie zarówno dla Creigha Deedsa z Wirginii, jak i dla Jona Corzine’a z New Jersey. – W listopadzie rok temu z waszą pomocą sprawiliśmy, że ten kraj zaczął zmierzać we właściwym kierunku. Teraz macie szansę, by kontynuować te zmiany. Potrzebuję was, wszyscy was potrzebują, głosujcie 3 listopada – przekonywał gospodarz Białego Domu. W spocie „En tus manos” („w twoich rękach”) można było nawet zobaczyć, jak amerykański prezydent radzi sobie z językami obcymi. Do głosowania na amigo Corzine’a hiszpańskojęzycznych wyborców zachęcał bowiem w ich ojczystym języku. W Wirginii Obama podkreślał zaś, że poparcie demokratów oznacza lepsze życie dla czarnych, białych, Latynosów czy Azjatów.
[srodtytul]„Wolę republikanina”[/srodtytul]
Wybory w Wirginii wygrał jednak republikanin Bob McDonnell, którego w telewizyjnych reklamówkach wspierała jedna z jego blondwłosych córek, podkreślając jak ważne są dla jej ojca wartości rodzinne i ojczyzna. Sam McDonnell obiecywał zaś, że jeśli wygra, to stworzy w stanie nowe miejsca pracy. – Całe życie byłam demokratką, ale kocham swój stan i dlatego tym razem poprę republikanina, bo jestem przekonana, że on lepiej zadba o gospodarkę – opowiadała „Rz” Jackie, czekając we wtorek przed remizą strażacką, w której odbywało się głosowanie.