„Chcielibyśmy, żeby Ameryka rozmieściła u nas swoje wojska jako tarczę przed rosyjską agresją” – tak fragment wystąpienia Radosława Sikorskiego w waszyngtońskim instytucie CSIS cytowała agencja Interfax, a za nią inne rosyjskie media.
Rosja natychmiast uznała, że to jest „nie do przyjęcia”. Konstantin Kosaczow, szef Komisji Spraw Zagranicznych rosyjskiej Dumy Państwowej, wezwał MSZ do „jasnej i bardzo ostrej reakcji”. Mówił o możliwym pogorszeniu stosunków między Moskwą i Warszawą.
[srodtytul] Przekręcone słowa [/srodtytul]
W innych doniesieniach ze spotkania w CSIS te słowa się nie znalazły. Owszem, Sikorski miał narzekać, że w Polsce jest zaledwie sześciu amerykańskich żołnierzy. Przypomniał, że Rosja i Białoruś przeprowadziły niedawno niedaleko polskich granic zakrojone na szeroką skalę manewry wojskowe, w których uczestniczyły setki czołgów i które w Polsce zostały odebrane jako demonstracja siły. Dodał też, że art. 5 traktatu waszyngtońskiego mówiący o tym, że atak na jedno państwo NATO jest atakiem na cały sojusz, jest dość niejasny jako jedyna gwarancja bezpieczeństwa.
Kosaczow od razu zarzucił Sikorskiemu próbę rewizji umów między NATO i Rosją, które przewidują, że na terenie nowych państw sojuszu nie będą rozmieszczane znaczące siły zbrojne. Jego zdaniem mówienie o tym, że Rosja jakoby zagraża Polsce, jest bezpodstawne i że nikt poważny „nie może powoływać się na przeprowadzenie jakichś manewrów”. Wypowiedź Sikorskiego była, jego zdaniem, utrzymana w „najgorszych zimnowojennych tradycjach”.