– Ciągle boję się psów, choć nigdy żaden nie zrobił mi krzywdy – opowiada dozorca w hotelu w Sainte Luce, miejscowości na południowo- zachodnim wybrzeżu Martyniki. Strach przed uwielbianymi przez białych czworonogami zaszczepili w nim rodzice, którzy dostali go w spadku od swoich rodziców i dziadków. Tych, którzy jeszcze pamiętali czasy niewolnictwa, gdy pies był pomocnikiem białych panów, szukającym zbiegłych z plantacji niewolników.
W niedzielę mieszkańcy Martyniki odrzucili, podobnie jak mieszkańcy Gujany Francuskiej, propozycję zwiększenia autonomii. Martynika pozostaje więc departamentem zamorskim Francji, zamiast stać się wspólnotą terytorialną. Ludzie przestraszyli się, że jakakolwiek większa autonomia oznacza dla nich mniej pieniędzy zarówno z budżetu francuskiego, jak i unijnego. Dlatego powiedzieli „nie”, mimo że nie są zadowoleni z obecnej sytuacji, którą uważają za kontynuację czasów niewolnictwa.
162 lata po zniesieniu niewolnictwa filarami gospodarki pozostają plantacje bananów i produkcja cukru. Dołączyła do nich turystyka. Nie są to najbardziej stabilne dochodowo dziedziny. Uprawa trzciny cukrowej przestała być złotym biznesem, od kiedy Europejczycy nauczyli się wytwarzać cukier z buraków, a dochodowe wytwórnie rumu można dziś policzyć na palcach dwóch rąk.
Banany z kolei uprawia się w wielu krajach świata. Na Martynice o tej porze roku widać sady bananowe z wielkimi kiściami zielonych owoców owiniętych w niebieską folię dla ochrony przed chorobami i insektami. Gdy widać to bogactwo bananowe, można się zastanawiać, dlaczego na lokalnym targu kilogram kosztuje 2 euro, ponad dwa razy więcej niż w supermarkecie w Brukseli. Właśnie ta drożyzna spowodowała, że ludzie wyszli na ulice rok temu.
Wielotygodniowy strajk sparaliżował wyspę, podobnie jak sąsiednią Gwadelupę. W stolicy, Fort-de-France, doszło do walk ulicznych i grabieży sklepów z użyciem broni.