Z powodu Covid-19 w Stanach Zjednoczonych zmarło ponad 73,5 tysiąca ludzi. To jak niemałe miasto, jak Wilmington w Delaware, prawie takie jak stolica New Jersey – Trenton (ma 84 tys. mieszkańców) i większe niż Łomża czy Ełk.
Ofiar byłoby więcej, ale przez sześć tygodni 90 proc. Amerykanów żyło w zamknięciu, ograniczeni zakazami wychodzenia i gromadzenia się. Donald Trump, który od początku pandemii nie jest przekonany co do zagrożenia, jakie Covid-19 niesie, w pewnym momencie okrzyknął się prezydentem wojny, ale teraz chce ogłosić zwycięstwo i przejść do codzienności.
Problem w tym, że w USA, gdzie już ponad 1,2 miliona osób się zaraziło, daleko jeszcze do końca pandemii. Liczba infekcji i zgonów maleje w rejonie Nowego Jorku, epicentrum pandemii, gdzie nadal obowiązują rygorystyczne zakazy.
Jednak w pozostałej części kraju statystyki z dnia na dzień się pogarszają, bo ponad połowa stanów poluzowała restrykcje. O ile metropolie, takie jak Dallas, Los Angeles czy Chicago, trzymają się zakazów, o tyle tereny pozamiejskie przywracają swobody i tam pojawiają się nowe ogniska zakażeń.