Obozy narciarskie dla dzieci dobrze opłacanych urzędników, kosztowna renowacja klubu sportowego, ogromne kwoty dla parlamentarnej telewizji – to niektóre z wydatków Parlamentu Europejskiego napiętnowane podczas dyskusji eurodeputowanych o budżecie PE.
Apel o większą jawność i lepszą kontrolę funduszy spotkał się jednak z oporem dwóch największych grup politycznych: chadeckiej i socjalistycznej. Raport o wykonaniu wynoszącego 1,4 mld euro budżetu w 2008 roku sporządzony przez Barta Staesa z belgijskiej partii Zielonych został pozbawiony najważniejszych paragrafów. Jak powiedział “Rz” Staes, kluczowe poprawki zostały zgłoszone z szeregów Europejskiej Partii Ludowej (należą do niej PO i PSL), a stał za nimi jeden człowiek: Klaus Welle, sekretarz generalny PE. To najwyższy rangą urzędnik w tej instytucji, dysponujący w praktyce nieograniczoną władzą.
– Głosowanie nie ma nic wspólnego z ideologią. Po prostu administracja nie chce większej przejrzystości, a największym grupom politycznym taka sytuacja się podoba. Bo one wyciągają najwięcej pieniędzy z systemu – mówi “Rz” Ryszard Czarnecki, eurodeputowany PiS, członek Komisji Kontroli Budżetowej PE, która debatowała nad raportem.
Rzeczywiście, w głosowaniu względy ideologiczne nie odgrywały decydującej roli. Po jednej stronie byli chadecy i socjaliści, a po drugiej – liberałowie, Zieloni, konserwatyści i komuniści. Chadecy bronili swojego stanowiska. – Raport był frontalną krytyką – powiedziała Ingeborg Grässle z CDU. Według niej parlament zaczął już robić niezbędne porządki.
W ciągu ostatnich kilku lat sporo się zmieniło. Eurodeputowani dostają teraz wyższe pensje, ale lepiej kontrolowany jest system zwrotu kosztów. Zmieniono także zasady zatrudniania asystentów, aby wykluczyć przypadki nadużyć. Autor krytycznego raportu docenia te osiągnięcia. Zauważa jednak, że parlament nie podjął działań z własnej inicjatywy, ale dopiero wtedy, gdy media przypuściły atak na europosłów, a w Wielkiej Brytanii doszło nawet do aresztowania jednego z nich.