W siedmiomilionowym Izraelu żyje 650 tysięcy ultraortodoksów. Ponad 60 procent mężczyzn z tej społeczności nie ma żadnego zajęcia. Nie wynika to jednak z bezrobocia. Chasydzi po prostu nie mają ochoty pracować. Jak sami mówią, są zbyt zajęci zgłębianiem tajników Tory. Utrzymują się z zasiłków, co doprowadza do szału świeckich Izraelczyków, którzy muszą utrzymywać swoich religijnych współbraci.
Sprawa stała się ostatnio w Izraelu tematem zażartej dyskusji. W projekcie budżetu na przyszły rok znalazło się bowiem 111 milionów szekli (jeden szekel = 80 groszy) na stypendia dla studentów jesziw (religijnych szkół żydowskich). Mimo że nawet premier Beniamin Netanjahu wypowiadał się przeciwko dotacjom (mówił, że młodzi chasydzi powinni się wziąć do pracy), Kneset głosami koalicji ostatecznie budżet przyjął.
Wywołało to ostre protesty opozycji. – Premier pobił w ten sposób kolejny rekord hucpy! – grzmiała Cipi Liwni, przywódczyni opozycyjnej Kadimy. Związki zrzeszające studentów świeckich uczelni ogłosiły zaś, że dotowanie chasydów jest „dyskryminacją w czystej postaci”, i wyprowadziły swoich członków na ulice. Doszło do przepychanek z policją.
Dziennik „Jedijot Achronot” wyliczył, ile pieniędzy dostaje miesięcznie przeciętny student jesziwy. 855 szekli od państwa oraz 2000 szekli od rozmaitych instytucji pomocowych. Jeżeli jego żona nie pracuje, nie ma samochodu i urodziła co najmniej trójkę dzieci (chasydzi żenią się wcześnie i mają bardzo dużo potomstwa), to dostaje jeszcze 1040 szekli zasiłku. Do tego dochodzi 80 proc. ulgi podatkowej i inne drobniejsze świadczenia.
To wystarcza na skromne utrzymanie. – W naszej społeczności obowiązuje zasada: „Skoro państwo daje nam pieniądze, to po co mamy pracować?” – powiedział Jehoszua, uczeń jesziwy, który zgłosił się do dziennika „Jedijot Achronot”, aby odsłonić kulisy procederu. – Jeżeli młody chasyd po ślubie chce iść do pracy, staje się pośmiewiskiem – dodał.