Gdy wczoraj przed Białym Domem ucichły salwy armatnie i bębny kompanii reprezentacyjnej, prezydent Barack Obama wspomniał spotkanie Jimmy’ ego Cartera i Deng Xiaopinga, które w 1979 roku doprowadziło do normalizacji stosunków amerykańsko-chińskich. – Obecna wizyta położy fundamenty następnych 30 lat wzajemnych stosunków – podkreślał Obama.
– Współpraca naszych państw powinna być oparta na wzajemnym szacunku – mówił Hu Jintao. Przekazał narodowi amerykańskiemu pozdrowienia od 1,3 miliarda Chińczyków i podkreślił, że Chiny i USA powinny wykorzystać okazję, by razem iść naprzód i współpracować „jak partnerzy”.
Zauważyli to komentatorzy, podkreślając, że Pekin czuje się już na tyle silny, że chce rozmawiać z Waszyngtonem „jak równy z równym”. – Przez ostatnie dwa lata Chiny stały się dużo bardziej pewne siebie niż kiedyś. W tym samym czasie na Zachodzie i w USA obserwowaliśmy kryzys gospodarczy. To zmieniło balans sił w relacjach Chin i USA – przekonuje „Rz” prof. Robert Barnett z Uniwersytetu Columbia. – Chiny uważają się za jedną z dwóch najpotężniejszych potęg na świecie. Nie chcą przyjąć na siebie roli supermocarstwa, bo nie są wystarczająco silne ekonomicznie i wojskowo – dodaje Barnett.
[srodtytul]Co z prawami człowieka[/srodtytul]
Przed Białym Domem protestowali zwolennicy wolnego Tybetu i obrońcy praw człowieka żądający, żeby Barack Obama „skarcił” Hu i zaapelował o uwolnienie z więzienia laureata Pokojowej Nagrody Nobla Liu Xiaobo. – Historia pokazuje, że społeczeństwa są bardziej zgodne, narody odnoszą większe sukcesy, a świat jest bardziej sprawiedliwy, gdy przestrzegane są prawa i obowiązki wszystkich narodów i wszystkich ludzi. Włączając w to uniwersalne prawa człowieka – podkreślił prezydent przed spotkaniem. O wolności słowa, wyznania i zgromadzeń Barack Obama mówił też podczas konferencji prasowej podsumowującej rozmowy przywódców, apelując przy okazji do Chin o zaangażowanie w rozmowy o Tybecie z Dalajlamą.