Izba Gmin pokazała, że nie zamierza się podporządkowywać wszystkim decyzjom unijnych instytucji. Bunt wywołało orzeczenie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, który nakazał Wielkiej Brytanii zmianę decyzji sprzed 140 lat o odbieraniu więźniom praw wyborczych. – Kto popełnia przestępstwo, pozbawia się prawa do głosowania. Nie wiem, czemu mamy to zmieniać – mówił premier David Cameron.
– Czas wyznaczyć granice i pokazać, że to my decydujemy o naszym prawie – apelował poseł torysów Dominic Raab. 234 posłów było tego samego zdania, a tylko 22 przeciwnego. Wielu wstrzymało się od głosu.
– To symboliczne głosowanie. Wielka Brytania uchodzi za kraj eurosceptyczny, ale teraz pokazała, że będzie walczyć o niezależność – przekonuje „Rz“ brytyjski politolog dr Stephen Fielding. Londyn, decydując się na konfrontację z Trybunałem, naraża się jednak na wysokie kary finansowe.
– Głosowanie nie załatwia problemu. Rząd będzie musiał znaleźć jakieś rozwiązanie – uważa politolog prof. Philip Cowley. Zdaniem ekspertów, by uniknąć kar, rząd odda decyzję o przyznawaniu skazanym praw wyborczych sędziom, którzy będą się na to zgadzać w wyjątkowych wypadkach.
Część brytyjskich mediów uznała głosowanie za historyczne. Padają porównania z decyzją premier Margaret Thatcher, która – waląc torebką w stół – zażądała rabatu na wpłaty do unijnego budżetu. – Głosowanie to zapowiedź twardego stanowiska konserwatystów w nadchodzących negocjacjach, m.in. właśnie w sprawie budżetu – uważa dr Fielding.