Historycy twierdzą, że archiwum trafiło przypadkowo do rąk tzw. czarnych archeologów, czyli poszukiwaczy broni i pamiątek z czasów II wojny światowej. Dokumenty znaleziono w lesie w obwodzie lwowskim.
Na aukcji internetowej wystawiono 3,5 tys. stron dokumentów, w tym sześć rozkazów dowódcy UPA Romana Szuchewycza (bez podpisu), protokoły, listy i sprawozdania. – Archiwum nie zawiera zasadniczo nowych wiadomości o działalności UPA, jednak dla historyków jest ważna każda kartka – mówił gazecie „Kommersant-Ukraina" Rusłan Zabiłyj, dyrektor muzeum ofiar totalitaryzmu we Lwowie.
Internetowa „Historyczna Prawda" pisała, że w rękach poszukiwaczy amatorów znalazło się kilka dokumentów nieznanych dotąd historykom, np. listy autora plakatów propagandowych Ukraińskiej Powstańczej Armii.
- Żołnierze UPA pakowali dokumenty i przechowywali nieopodal swoich kryjówek. Nie wiadomo, ile ich jeszcze pozostało w tych miejscach – mówi „Rz" ukraiński historyk Stanisław Kulczycki. – Akta mogą trafić w ręce każdego, a powinny być przekazywane państwu – dodaje.
Zdaniem Wasyla Stefaniwa z lwowskiego Centrum Badań Ruchu Wyzwoleńczego poszukiwacze amatorzy co roku odnajdują po kilka kompletów dokumentacji UPA, w których przeważają sprawozdania z działań wojennych oraz materiały propagandowe z lat 40. i 50. ubiegłego wieku. – Papiery ładowano zwykle w metalowe bańki i zakopywano w ziemi na głębokości 3, 4 metrów. Żołnierze UPA mieli nadzieję, że gdy Ukraina zdobędzie niezależność, będą mogli przekazać je do archiwów. W zeszłym roku jedną z takich baniek znaleźli rolnicy pod Złoczowem. Przekazali ją nam. Za darmo – opowiadał Stefaniw.