Informacje o tajnym śmigłowcu pewnie nigdy nie ujrzałyby światła dziennego, gdyby nie wypadek, który zdarzył się w rezydencji pod Islamabadem. Jeden z trzech śmigłowców, które przewoziły amerykańskich komandosów i w drodze powrotnej miały zabrać ewentualnych jeńców, rozbił się tuż obok siedziby Osamy bin Ladena.
Amerykanie nie zostawili jednak szczątków maszyny. Tuż po zabiciu przywódcy al Kaidy wysadzili resztki śmigłowca w powietrze. Nie zauważyli tylko części ogona, która leżała z innej strony rezydencji. Jej zdjęcie wkrótce obiegło cały świat. – Nigdy wcześniej czegoś podobnego nie widziałem – mówił cytowany przez amerykańskie media Dan Goure, wiceszef think tanku Lexington Institute i były urzędnik Departamentu Obrony USA.
Ogon maszyny składa się z płaskich – a nie obłych – płyt, co powoduje, że śmigłowiec jest niemal niewidoczny dla radarów. Eksperci wskazują też na konstrukcję i specjalne pokrycie tylnego śmigła. Dzięki niemu prawie nie słychać typowego dla śmigłowca hałasu. To dlatego mieszkańcy Abbottabadu mówili, że w dniu amerykańskiej operacji nie słyszeli zbliżających się maszyn.
Oficjalnie w operacji wzięły udział dwa rodzaje śmigłowców: MH-60 Black Hawk oraz MH-47 Chinook. Eksperci podejrzewają, że rozbity śmigłowiec to supernowoczesna wersja Black Hawk zbudowana w tzw. technologii stealth, czyli utrudniającej jego wykrycie. Wiadomo, że Amerykanie pracowali nad budową takich śmigłowców od wielu lat, ale – z powodów oszczędnościowych – przerwali program w 2004 roku.
Pentagon nie chciał wczoraj komentować doniesień prasowych na ten temat. Wiadomo jednak, że wypadek śmigłowca – najprawdopodobniej na skutek awarii – przyniósł Amerykanom jeszcze jeden kłopot. Na jego pokładzie mieli być zabrani jeńcy. Tymczasem z braku jednego śmigłowca nie było dla wszystkich miejsca, w tym dla rannej w nogę żony Osamy bin Ladena, która osłoniła męża własnym ciałem.