Po deklaracji prezydenta USA, który wezwał do utworzenia państwa palestyńskiego w granicach sprzed 1967 roku, między starymi sojusznikami powiało chłodem. Od wielu lat w Izraelu nie padały tak ostre słowa pod adresem Ameryki. – Obama nie rozumie bliskowschodnich realiów – podkreślił jeden z czołowych izraelskich dyplomatów. Nie była to dobra prognoza dla piątkowego spotkania szefa izraelskiego rządu Beniamina Netanjahu i Baracka Obamy.
– Chociaż Izrael jest skłonny do poważnych ustępstw na rzecz pokoju, nie może wrócić do granic z 1967 roku. Te granice są niemożliwe do obrony – oświadczył po trwających aż 90 minut rozmowach izraelski premier. Podczas konferencji prasowej zaczął też publicznie wykładać Obamie, dlaczego jego koncepcja jest błędna. – Tamte granice nie uwzględniają pewnych zmian demograficznych, które miały miejsce w ciągu ostatnich 44 lat – podkreślił Netanjahu. Dodał również, że nie zamierza prowadzić rozmów z rządem palestyńskim z udziałem Hamasu.
– Nie będziemy negocjować z rządem popieranym przez palestyńską al Kaidę – oznajmił, zaznaczając, że trzeba też jasno powiedzieć Palestyńczykom, że jego kraj nigdy nie zgodzi się na powrót uchodźców palestyńskich. Obama podkreślił, że między USA a Izraelem pozostają różnice zdań w sprawie procesu pokojowego, które zdarzają się „wśród przyjaciół", ale nie dał się odwieść od swojego pomysłu.
Nie jest jednak żadną tajemnicą, że obaj przywódcy za sobą nie przepadają – jak ujawnił piątkowy „New York Times" – w ogóle sobie nie ufają. – Ich relacje są co najwyżej poprawne. Rozumieją jednak swoje stanowiska, wzajemnie siebie potrzebują i przyznają, że nie zgadzają się ze sobą w niektórych kluczowych sprawach – mówi „Rz" Judith Kipper, szefowa studiów bliskowschodnich w waszyngtońskim Instytucie Stosunków Zagranicznych. – Netanjahu woli jednak status quo i lepiej współpracuje mu się z republikanami i konserwatystami – dodaje Judith Kipper.