Korespondencja z Grodna
Sąd uznał, że działacz ZPB i korespondent „Gazety Wyborczej" jest winny zniesławienia Aleksandra Łukaszenki. Ale oddalił postawiony mu zarzut znieważenia białoruskiego dyktatora.
Na publiczne ogłoszenie wyroku, po toczącym się od 14 czerwca przy drzwiach zamkniętych procesie, sąd wpuścił tylko żonę Andrzeja Poczobuta Oksanę, jego matkę Wandę oraz kilku działaczy ZPB. Nie został wpuszczony do sądu konsul generalny RP w Grodnie Andrzej Chodkiewicz. – Wytłumaczono mi, że wszystkie miejsca na sali są już zajęte, a poza tym sądzony nie jest obywatelem Polski – mówił dziennikarzom dyplomata.
Zachowanie sądu ocenił jako „przejaw niegrzeczności", gdyż zgodnie z porozumieniem polsko-białoruskim konsulowie sprawują opiekę nad mniejszościami narodowymi. – Konwencja wiedeńska nie została jednak złamana – powiedział Chodkiewicz.
Niespodzianka
Oczekujący na sądowym dziedzińcu dziennikarze i działacze ZPB nie spodziewali się łagodnego wyroku. Tym większe było ich zaskoczenie i radość, gdy po wyjściu z sądu adwokatów za ich plecami pojawił się Andrzej Poczobut. Przewodniczący Rady Naczelnej ZPB i dziennikarz „GW" został powitany owacją. Odśpiewano mu „Sto lat!" oraz hymn ZPB – „Rotę". – To, że stoję przed wami, to wynik presji międzynarodowej na reżim Łukaszenki oraz sankcji gospodarczych wprowadzonych przeciwko niemu – tłumaczył swoje wyjście na wolność Poczobut.