Choć budynek nie jest wielki, to ma bardzo szerokie korytarze, wyłożone niezwykle dobrze utrzymanym, błyszczącym parkietem. Widać, że ktoś wkłada w stan tej podłogi dużo wysiłku. Ścienne gazetki klubów sportowych. Stremowane dziewczyny zmierzające do pokoju z wywieszką „komisja przyjęć". Twerska Akademia Medyczna.
W tym budynku zamordowano co najmniej 12 tysięcy ludzi. Co najmniej, bo rozstrzelanych w 1940 Polaków z policji, Korpusu Ochrony Pogranicza i Straży Granicznej, przywiezionych tu z obozu w Ostaszkowie, było prawie 6300, a Rosjan zabitych tu w czasie wielkiej czystki lat 1937 – 1938 było sporo ponad 5000. To dwie największe grupy ofiar siedziby NKWD w Twerze, ówczesnym Kalininie. Ale ilu zabijano tu rocznie wcześniej i później – w zwykłe dni władzy radzieckiej?
Nie mamy czasu, podchodzimy więc tylko do wiodącego w bok korytarza i patrzymy na tylny dziedziniec. To tu wyładowywano Polaków, przez tylne drzwi – chyba te same, które widzimy – wprowadzano ich do gmachu i zaganiano do podziemnych cel. A potem, po jednym – do Leninowskiej Świetlicy, gdzie ostatni raz sprawdzano tożsamość. Nagłe skrępowanie rąk – i do piwnicy, gdzie czekał główny kat Kremla, pułkownik Błochin, ubrany w skórzany płaszcz, pilotkę i lotnicze gogle, z niezawodnym niemieckim pistoletem w ręku.
Polacy prawie do końca nie zdawali sobie sprawy z tego, co ich czeka. Inaczej Rosjanie. Ci, skatowani w wielomiesięcznym śledztwie dobrze wiedzieli, że są skazani na śmierć, i co stanie się, gdy wreszcie zostaną wywołani z celi.
„Śpij kolego w ciemnym grobie... " – grają przed budynkiem polscy policyjni trębacze. Wiceminister spraw wewnętrznych Zbigniew Sosnowski i ambasador Wojciech Zajączkowski składają wieńce przed dwoma wmurowanymi na frontonie tablicami. Polską – „ostaszkowską" i rosyjską, składającą hołd wszystkim, zamęczonym w siedzibie kalinińskiej NKWD w latach 30., 40. i 50. Przedstawiciele rodzin zamordowanych policjantów zmawiają krótką modlitwę.