Historia, którą opowiedział wczoraj reporterom prokurator generalny Eric Holder i dyrektor FBI Robert Mueller, brzmi niczym scenariusz hollywoodzkiego filmu akcji. Przyznał to zresztą sam szef FBI, podkreślając jednak, że skutki zamachu byłyby bardzo realne i „wiele osób straciłoby życie".
Główni bohaterowie spisku to – według prokuratorów – dwaj mężczyźni mający powiązania z „frakcją irańskiego rządu". Planowane miejsce zamachu: pełna gości restauracja w samym centrum Waszyngtonu. Cel: ambasador Arabii Saudyjskiej w Waszyngtonie Adel al Jubeir.
Domniemani wysłannicy rządu w Teheranie mieli zlecić przeprowadzenie ataku meksykańskiemu Los Zetas – najbardziej bezwzględnemu z głównych karteli narkotykowych w Meksyku. W tym celu w maju udali się do Meksyku. Tam spotkali się z człowiekiem, który – o czym Irańczycy nie wiedzieli – był informatorem amerykańskiej Agencji ds. Walki z Narkotykami (DEA). Za przeprowadzenie zamachu bombowego na saudyjskiego ambasadora na amerykańskiej ziemi Irańczycy obiecali zleceniobiorcy 1,5 miliona dolarów.
Gdy informator uprzedził, że w wybuchu bomby może zginąć nie tylko saudyjski dyplomata, ale również wiele przypadkowych osób, 56-letni Manssor Arbabsiar miał odpowiedzieć: – Jeśli setka zginie razem z nim, piep.... ich. Nie ma sprawy.
Arbabsiar ma obywatelstwo irańskie i amerykańskie. Został aresztowany 29 września na nowojorskim lotnisku im. Kennedy'ego. Grozi mu dożywocie. Drugim z oskarżonych jest członek elitarnych irańskich sił al Quds Gholam Shakuri. Amerykańskim służbom nie udało się go jednak złapać.