Jej rząd upadł 11 października, gdy – z powodu kryzysu ekonomicznego i sporu o ratowanie waluty euro – nie uzyskał wotum zaufania. Trzy dni później na ręce prezydenta złożyła rezygnację. Teraz ogłosiła, że co prawda zostanie na stanowisku jeszcze do przedterminowych wyborów w marcu przyszłego roku, ale na pewno nie weźmie w nich udziału.
– Taką podjęłam decyzję. Parlament nie udzielił wotum zaufania mojemu gabinetowi, więc zadałam sobie pytanie, czy mogę ponownie kandydować – powiedziała otwarcie. Zrezygnowała też ze stanowiska wiceszefowej rządzącej SDKÚ-DS (Słowacka Unia Chrześcijańska i Demokratyczna – Partia Demokratyczna), a także ze wspierania partii w kampanii wyborczej. – Jako premier pracowałam 24 godziny na dobę, teraz zajmę się życiem prywatnym – stwierdziła.
Radičová w tym roku skończy 55 lat. Jest socjologiem, przez lata pracowała na uniwersytecie, wydawała książki i zgłębiała problemy Romów, mniejszości narodowych oraz biednych rodzin. Na czele konserwatywnego rządu nie stała nawet półtora roku. Ale to wystarczyło, by stała się najpopularniejszym politykiem słowackiej prawicy.
– Uczciwa, nieuwikłana w żadne skandale. Nigdy nie poddawała się żadnym naciskom, unikała konfliktów, nie odpowiadała na zaczepki, nie godziła się na korupcję. Takich osób nie ma wiele w naszej polityce – mówi „Rz" Grigorij Mesežnikov, szef Instytutu Spraw Publicznych w Bratysławie.
Matúš Kostolny, redaktor naczelny największej na Słowacji gazety „SME", nie ukrywa, że bardzo żałuje odejścia Radičovej. – Jest mi bardzo szkoda, bo to jeden z naszych najlepszych polityków. Nawet ci, którzy w parlamencie głosowali przeciwko niej, zastanawiają się dziś, czy było warto? Czy ważniejszy był interes Europy niż interes narodowy? – mówi „Rz".