Korespondencja z Waszyngtonu
Przez całe życie 31-letnia obecnie Chelsea Clinton – która do Białego Domu wprowadziła się jako 12-latka – starała się unikać kamer i reporterów. Działo się tak pomimo, że wspierała mamę na wiecach, zarówno podczas jej kampanii do Senatu, jak i w czasie walki o nominację w wyborach prezydenckich, a także pomagała w zbieraniu milionów dolarów na fundację taty.
Od świateł jupiterów wolała pracę w McKinsey & Company i funduszu hedgingowym Avenue Capital Group, w którym nie zachowywała się jak rozpieszczona córeczka polityków. Do biura przychodziła rano i zostawała do późna.
W zeszłym roku przy okazji ślubu Chelsea Clinton i Marc Mezvinsky – jej 33-letni mąż, który robi karierę na Wall Street – znaleźli się jednak na okładce magazynu „People".
Niegdyś nieśmiała córka byłego prezydenta i obecnej szefowej dyplomacji zaczęła też rozmawiać z przyjaciółmi o tym, że skoro i tak jest ciągle pod lupą mediów, to chce przestać udawać, że nie nazywa się Clinton, i zacząć wykorzystywać moc swojego nazwiska.