Zrelaksowany, demonstrujący dobrą formę premier Władimir Putin ponad cztery i pół godziny odpowiadał na wizji na wyselekcjonowane pytania. Pytała publiczność, pytali obywatele dopuszczeni przed kamery w kilku miastach i ci, którym pozwolono zadzwonić. Pytania, otrzymane e-mailem i esemesami, zadawali też prowadzący.
Kolejne, dziesiąte już show z cyklu „Priamaja linia" (bezpośrednia linia) było rekordowo długie. Premier zażartował wprawdzie, że białe wstążki, które na znak protestu przypinają opozycjoniści, przypominają mu prezerwatywy, ale w porównaniu z poprzednimi „Priamymi liniami" ograniczył wulgaryzmy, którymi zwykle epatował. Tym razem demonstrował wyrobienie intelektualne, wspominał spotkania z Sołżenicynem, cytował Majakowskiego i Kiplinga. Tego ostatniego w kontekście pozaparlamentarnej opozycji. Wielokrotnie powtórzył, że jest ona agenturą wrogów Rosji, ale dodał, że jest w stanie współpracować nawet z takimi ludźmi. – Przybywajcie do mnie, banderlogi! – zwrócił się do opozycjonistów. „Banderlogi" to u Kiplinga szczególnie złośliwy i głupi gatunek małp zajmujących się anarchizowaniem dżungli i powtarzających bez przerwy: „Jesteśmy wspaniali. Jesteśmy wolni".
Putin odrzucił oskarżenia o sfałszowanie wyborów. Aby uniknąć takich w przyszłości, zaproponował, by wszystkie komisje w Rosji (ponad 90 tys.) wyposażyć w kamery transmitujące do Internetu wszystko, co dzieje się w lokalu wyborczym. I ze swadą (ewidentnie znał wcześniej pytania) bronił linii władzy z ostatnich dziesięciu lat.
– Pod koniec lat 90. nasza sytuacja była bardziej dramatyczna niż przez rozpadem Związku Radzieckiego. W efekcie kryzysu w 1998 roku rozpadły się gospodarka i sfera socjalna. Armia przestała istnieć. Zderzyliśmy się z agresją międzynarodowego terroryzmu i z separatyzmem, zaczęła się wojna domowa. I ta część Rosji, która ostała się po upadku ZSRR, została zepchnięta na krawędź rozpadu. Putinowska władza odwróciła ten trend, ale zdaniem Władimira Władimirowicza nic nie jest przesądzone. – Wystarczy trochę popuścić – i trzeba będzie wychodzić. Nie na plac, tylko pod kule – walczyć z terrorystami – mówił.
Do wiecu opozycji na placu Błotnym nawiązywał wielokrotnie. Uczestniczącym w nim studentom, według Putina, organizatorzy zapłacili. To próba wywołania w Rosji „kolorowej rewolucji", zmierzającej do podziału społeczeństwa – przekonywał.