Mimo śniegu na ulicach i siarczystych mrozów tysiące Rumunów przez niemal miesiąc demonstrowały na ulicach, żądając ustąpienia premiera Emila Boca. Protestowali przeciwko trawiącej państwo korupcji, a także niskiemu standardowi życia w kraju, gdzie średnia pensja wynosi niecałe 350 euro (ok. 1120 zł) i gdzie wiele wsi, a nawet niektóre dzielnice Bukaresztu nadal nie mają bieżącej wody albo elektryczności.
Po ogłoszeniu drastycznych obniżek płac w sektorze publicznym (o jedną czwartą), zamrożeniu emerytur i podniesieniu podatku od sprzedaży (do 24 proc.) w sondażach poparcie dla premiera z centrowej Partii Demokratyczno-Liberalnej spadło poniżej 20 procent.
Dymisja Boca była więc spodziewana. Tłumacząc, dlaczego rezygnuje, odchodzący premier podkreślał, że chciał złagodzić polityczne i społeczne napięcia, aby Rumuni nie stracili tego, co – tak wiele cierpiąc – udało im się już zdobyć, a więc gospodarczej stabilizacji kraju.
– To właściwy moment na ważne decyzje polityczne – mówił wczoraj Emil Boc, który rządził Rumunią od 2008 roku.
W oświadczeniu dodał też, że jego rząd nie brał udziału w konkursie piękności, ale próbował ratować kraj. – Wiem, że podjęliśmy trudne decyzje, ale ich owoce zaczynają się pojawiać – przyznał odchodzący premier.