Sześćdziesięcioletni Luigi Fenzi prowadził z żoną firmę organizującą kursy i szkolenia w firmach telekomunikacyjnych. We wtorek powiesił się w parku kilka kilometrów od domu w Saronno koło Mediolanu. W kieszeni miał list, w którym pożegnał się, prosił rodzinę o wybaczenie, by wyjaśnić: „Ogromne długi, brak pracy. Nie mam czym zapłacić swoim pracownikom". To już 37. ofiara kryzysu wśród włoskich przedsiębiorców. Każdy był głową rodziny. Niemal każdy zostawił list pożegnalny, w którym wyjaśniał, że próbował wszystkiego, ale nie dał rady.
Dwa tygodnie temu tonący w długach szef firmy budowlanej, zanim zastrzelił się po wizycie komornika, napisał na karteczce: „Godność jest ważniejsza od życia". Nieco wcześniej mechanik zmuszony do zam-knięcia swego warsztatu, zanim wyskoczył przez okno, zakończył list: „Bez pracy nie da się żyć". Blisko 2/3 przedsiębiorców, którzy odebrali sobie życie w tym roku, pochodzi z bogatej północy Włoch.
Te ludzkie dramaty i szczegóły tragedii natychmiast trafiają do dzienników tv, a następnego dnia lądują na pierwszych stronach gazet wraz z przypisanym im w makabrycznej wyliczance numerem. Żony i dzieci rozpaczają przed kamerami. Córka Fenziego (nr 37) wczoraj łkając zdobyła się na sarkazm: „W imieniu rodziny dziękuję państwu włoskiemu, że tak pomogło ojcu". Wszystko razem sprawia, że samobójstwa przedsiębiorców stały się w Italii przyczyną narodowej traumy i symbolem coraz boleśniej odczuwanego kryzysu.
Nieuchronnie fala samobójstw stała się orężem walki politycznej. Już kilka tygodni temu Antonio Di Pietro, kiedyś znany prokurator, a dziś populistyczny krzykacz i szef partii Włochy Wartości, powiedział, że wszystkie tragedie ma na sumieniu premier Mario Monti, bo są efektem jego polityki cięć, podwyżek podatków i akcyz. We wtorek Monti umył ręce i stwierdził, że „koszta ludzkie" kryzysu to dzieło tych, którzy doprowadzili włoską gospodarkę do tak opłakanego stanu.
W tym roku co miesiąc bankrutuje ponad tysiąc firm zatrudniających powyżej 15 osób, czyli o 5 proc. więcej niż rok temu. Najczęstszą przyczyną jest brak zamówień, niedostępność kredytu i niesolidność płatników, przede wszystkim państwa. Władze administracyjne wszystkich szczebli zalegają prywatnym przedsiębiorcom za usługi, prace i towary ponad 90 mld euro. Statystycznie na zapłatę trzeba czekać grubo ponad pół roku, a w służbie zdrowia – ponad 3 lata. Propozycja, by znajdujący się w takiej pułapce przedsiębiorcy mogli niezapłaconymi przez państwo fakturami spłacić podatki, nie przeszła.