Wczoraj, półtora miesiąca po drugiej turze wyborów prezydenckich, w których zwyciężył kandydat Bractwa Muzułmańskiego Mohamed Mursi, powołany przez niego premier ogłosił powstanie gabinetu. Jest w nim 35 ministrów.
Wśród nich znajduje się wciąż chyba najważniejszy człowiek w kraju – szef Najwyższej Rady Sił Zbrojnych marszałek Mohamed Husajn Tantawi. Jest ministrem obrony od ponad20 lat, był jednym z najbliższych współpracowników obalonego w lutym 2011 r. prezydenta Hosniego Mubaraka. Można się tylko domyślać, jak premier Hiszam Kandil, do niedawna słabo znany minister nawadniania, będzie sobie radził z wydawaniem poleceń marszałkowi.
Kilka innych kluczowych ministerstw, w tym dyplomacji i finansów, również zachowowało szefów z dawnego rządu, wybranego przez radę wojskowych. I do niedawna krytykowanego przez Bractwo Muzułmańskie. Na dodatek islamistyczny prezydent Mursi mianował wczoraj poprzedniego, wspieranego przez generałów, premiera Kamala al Ganzuriego swoim doradcą.
Pozostawienie w gabinecie ludzi dawnego reżimu, zwłaszcza na stanowiskach ważnych z punktu widzenia kontaktów międzynarodowych, to posunięcie pragmatyczne. Tym bardziej że już za parę dni rząd ma się zastanawiać, jak uzyskać pożyczkę z MFW.
Bractwo Muzułmańskie wydelegowało do rządu czterech liderów. I to do szefowania ministerstwom nierzucającym się w oczy Zachodowi, związanym z edukacją czy budownictwem. Jeden z nich objął bardziej widoczny resort – informacji.