Dużo niewygodnych dla amerykańskiej administracji pytań w sprawie samolotów bezzałogowych może paść jutro, gdy John Brennan, nominowany przez prezydenta na stanowisko szefa CIA, będzie przesłuchiwany przez senatorów. Ich zgoda jest niezbędna do zatwierdzenia go na tym stanowisku.
Jedną z wyjątkowo drażliwych kwestii jest tajne rządowe memo z czerwca 2010 r., które wczoraj ujrzało światło dzienne. Określa ono jednoznacznie, kiedy na celowniku bezzałogowców mogą się znaleźć obywatele USA. 16-stronicowy dokument, którego ujawnienia od dawna bezskutecznie domagali się eksperci i politycy, mówi, że bezzałogowce mogą być użyte do zabicia Amerykanina poza terytorium Stanów Zjednoczonych i poza polem walki m.in. jeśli istnieje pewność, iż osoba ta stanowi „nieuchronne zagrożenie" dla bezpieczeństwa Ameryki.
Brennan, który przez 25 lat służył w CIA, pełnił funkcję wicedyrektora tej agencji w czasach prezydentury George'a W. Busha. Przez ostatnie lata był jednym z najbliższych współpracowników Baracka Obamy ds. walki z terroryzmem. Odpowiadał za rosnące zastosowanie bezzałogowych samolotów do tropienia i zabijania terrorystów (tzw. program targeted killings) w Pakistanie, Jemenie czy Somalii. - Zatwierdzenie Brennana na szefa CIA tylko umocni politykę namierzania i zabijania. Był on osobą, która nadzorowała przygotowywanie list osób do zabicia – twierdzi analityk Rady Stosunków Zagranicznych Micah Zenko.
Od września 2001 do połowy zeszłego roku USA zwiększyły swój arsenał z 50 do 750 dronów. W przeprowadzonych przez nie atakach, szacuje się, że mogło zginąć ponad 3,5 tys. osób.
Obecnie to CIA kieruje operacjami dronów i - co krytykują eksperci – nie składa w tej sprawie raportów żadnej instytucji zewnętrznej. Agencja krytykowana jest przede wszystkim za praktyki tzw. „signature strikes", czyli ataków na osoby nieznane, lecz potencjalnie niebezpieczne z racji podejrzanego zachowania czy też przebywania w towarzystwie osób podejrzanych.