Wersal sprzed rewolucji
Latem zeszłego roku pod sąsiednim numerem 42 spektakl był jeszcze lepszy. Wtedy w ramach międzynarodowego listu gończego francuska policja zajęła kamienicę należącą do Teodora Nguemy Obianga, krwawego przywódcy Gwinei Równikowej. Warta 150 mln euro kamienica ma 101 pokoi wyposażonych w meble warte 40 mln euro, w tym biurko z epoki Ludwika XV (1,6 mln euro), zegar z tej samej epoki (3 mln euro), rzeźbę Rodina i obrazy pochodzące z kolekcji Yves Saint Laurenta. W podziemnym garażu znalazło się miejsce dla dziewięciu luksusowych samochodów, w tym dwóch bugatti veyron, najdroższych i najszybszych pojazdów na świecie.
– Czułem się tak, jakbym wchodził do Wersalu sprzed rewolucji – przyznał jeden z inspektorów francuskiego fiskusa, który przecież widział w życiu niejeden skarb ukrywany przed policją fiskalną. Assad i Obiang już nie mogą cieszyć się swoimi luksusowymi pied-à-terre w Paryżu, ale dziesiątki, a może nawet setki innych obecnych i byłych przywódców nadal w spokoju prowadzą luksusowe życie nad Sekwaną. Tę tradycję przetarł w 1937 roku Bao Dai, ostatni cesarz Wietnamu. – Zakup przez takich ludzi rezydencji w Paryżu jest dla Francji korzystne zarówno z powodów politycznych, jak i ekonomicznych: ułatwia utrzymanie wpływów w wielu regionach świata, a jednocześnie sprzyja stabilności cen paryskiego rynku nieruchomości – mówi „Rz" Mathieu Pellerin, ekspert Francuskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (IFRI).
Poza Londynem w żadnym mieście Europy ceny nieruchomości (średnio 8,5 tys. euro za metr kwadratowy, ale w lepszych dzielnicach 15 tys. euro) nie są tak wyśrubowane jak właśnie w Paryżu. Gdy w Hiszpanii czy Irlandii rynek nieruchomości leciał na łeb, na szyję, nad Sekwaną ceny były stabilne po części dlatego, że podaż jest tu niewielka (w historycznym mieście nie ma miejsca na nowe budynki), a po części, bo każdy sprzedający luksusowe nieruchomości może liczyć na bogatych zagranicznych klientów o mniej lub bardziej niejasnych źródłach dochodów.
Jednym z przykładów jest bliski sercu każdego Polaka hotel Lambert, ten sam, w którym książę Adam Czartoryski zorganizował jeden z najbardziej aktywnych obozów politycznych Wielkiej Emigracji. Pałac na Wyspie Świętego Ludwika, zaledwie kilkaset metrów od katedry Notre Dame, do połowy lat 70. XX wieku należał do polskich arystokratów, po czym przeszedł w posiadanie Rotszyldów. Ale kryzys finansowy zmusił i ich do sprzedaży: teraz należy do siostrzeńca emira Kataru, Hamada bin Chalify as-Saniego. Wujowi bardziej spodobał się Hotel de Coislin na rogu Rue Royale i placu Zgody z widokiem na miejsce, gdzie przeszło dwa wieki temu został ścięty Ludwik XVI.
Sułtan obok Chopina
Sułtan Brunei wybierać nie musi. Wśród kilkudziesięciu jego paryskich adresów jest pałac przy placu Vendome o powierzchni 5 tysięcy metrów. To miejsce, gdzie pod numerem 12 zmarł Fryderyk Chopin, a pod numerem 15 mieści się jeden z najdroższych hoteli stolicy – Ritz. Ale sułtan jest tu rzadkim gościem – nawet gdy jest w Paryżu i zabawi na przykład na Polach Elizejskich, bliżej ma przecież do innej luksusowej rezydencji: pałacu Meurice albo swojego ulubionego hotelu Plaza Athenee. – Wielu bogaczy z Zatoki Perskiej to w drugim lub trzecim pokoleniu synowie Beduinów. Imponuje im mieszkanie w rezydencjach, które już setki lat temu należały do czołowych rodzin arystokratycznych Europy – mówi cytowany już agent nieruchomości.
Tą samą logiką kieruje się wielu dyktatorów z Czarnej Afryki. Jak choćby prezydent Gabonu Ali Bongo Ondimba, który w 2010 roku kupił za 70 mln euro pałac od rodziny Pozzo di Borgo przy rue de l'Universite, vis-à-vis głównej siedziby Sorbony.