Zgodnie z wchodzącą w życie w piątek dyrektywą Komisji Europejskiej izraelskie firmy i instytucje z siedzibą na terenach okupowanych przez Izrael nie mogą liczyć na pieniądze z unijnej kasy. Wytyczna zakazuje wspierania finansowego podmiotom z Zachodniego Brzegu, wschodniej Jerozolimy i Wzgórz Golan. Unia uważa żydowskie osadnictwo na terytoriach okupowanych od wojny w 1967 r. za nielegalne.
Tym, co jednak najbardziej może dopiec prawicowemu rządowi w Jerozolimie, jest zapis dyrektywy nakazujący, by w każdej zawieranej odtąd umowie między UE a Izraelem znajdowała się klauzula, że osiedla żydowskie nie wchodzą w skład Izraela.
MSZ w Jerozolimie twierdzi, że to krok wyjątkowo niepokojący i „bezproduktywny dla rozmów pokojowych". – Zaczyna się od Unii i osadników, skończy na światowym bojkocie Izraela – przestrzega minister sprawiedliwości Cipi Liwni.
Jednak o prawdziwej temperaturze komentarzy lepiej świadczą słowa ministra budownictwa Uriego Ariela, który stwierdził: – Ta decyzja, naznaczona rasizmem i dyskryminacją wobec narodu żydowskiego, to reminiscencja bojkotu Żydów sprzed 66 lat.
Jeszcze dalej posunął się były przewodniczący rady osadników żydowskich Danny Dayan, który porównał decyzję UE do czasów Holokaustu. „Czy Niemcy teraz powiedzą: Tel Awiw na prawo, wschodnia Jerozolima na lewo? Czy może to Polacy wykonają robotę?" – napisał na Twitterze.