Wypowiedź sekretarza stanu USA Johna Kerry’ego, który w poniedziałek oświadczył, że „jest niewiele wątpliwości” odnośnie do tego, iż reżim syryjski użył broni chemicznej przeciwko ludności cywilnej, została powszechnie odczytana jako przygotowanie gruntu dla akcji zbrojnej. Jej celem byłoby ukaranie reżimu Baszara Asada za zeszłotygodniowy atak chemiczny na dzielnice Zamalka i Ein Tarma w Damaszku.
Prezydent Obama już w sierpniu 2012 r. mówił o tym, że dopiero sięgnięcie po broń masowego rażenia przez wojska walczącego z rebelią rządu syryjskiego będzie przekroczeniem „czerwonej linii”, czego świat nie może tolerować. O ile jeszcze wiosną doniesienia o użyciu broni chemicznej mogły być uznane za lokalne incydenty, o tyle teraz liczba ofiar (nawet 1300 według ugrupowań opozycyjnych) wskazuje na dużą skalę ataku.
Organizacja Lekarze bez Granic podaje, że w trzech szpitalach w Damaszku znajduje się wciąż ok. 3600 osób z objawami zatrucia „środkami neurotoksycznymi”. Ponad 350 hospitalizowanych osób zmarło. Nie jest wciąż znana dokładna liczba zabitych bezpośrednio w ataku z 21 sierpnia.
Dziennik „Washington Post” napisał, powołując się na źródła zbliżone do amerykańskiej administracji, że Biały Dom rozważa możliwość ograniczonego, być może dwudniowego ataku przy pomocy pocisków manewrujących wystrzeliwanych z okrętów wojennych na Morzu Śródziemnym, a także lotnictwa bombowego. Celem tej kampanii nie byłoby przygotowanie do większej inwazji, lecz jedynie wymierzenie reżimowi dotkliwego ciosu. Ale nie aż takiego, który pozwoliłby zdominowanej przez islamistów opozycji na obalenie obecnego reżimu.
Źródła „New York Timesa” twierdzą, że wywiad amerykański już kilka dni przed atakiem z użyciem broni chemicznej uzyskał informacje o planach takiego uderzenia pochodzące z podsłuchu rozmów syryjskich dowódców wojskowych.