Jeszcze nie ucichły echa sprawy sądowej Bo Xilaia - wpływowego bossa partyjnego z Chongqingu na południu Chin i jego żony oskarżonych o korupcję, malwersacje a w końcu o zamordowanie brytyjskiego biznesmena - a już szykuje się kolejny proces. Tym razem sprawa jest nawet większej wagi, bowiem pętla zaciska się wokół Zhou Yongkanga, jednego z najpotężniejszych ludzi w Chinach podczas trwającej przez ostatnia dekadę prezydentury Hu Jintao.
Zhou Jongkang był członkiem dziewięcioosobowego komitetu politycznego partii, w którym odpowiadał za służby bezpieczeństwa. Znany był z postawnej sylwetki i wielkiej siły fizycznej, dlatego w Pekinie mówiono, że określenie "potężny" ma w jego przypadku podwójne znaczenie. Przez dziesięć lat jego rządów chińskie służby bezpieczeństwa właściwie nie miały wpadek - skutecznie uciszały dysydentów, Tybetańczyków i Ujgurów, nałożyły kaganiec na chiński Internet, skutecznie ochroniły olimpiadę w Pekinie.
Jednak słabym punktem Zhou Jongkanga okazały sie jego związki z biznesem, a konkretnie z sektorem energetycznym w prowincji Syczuan. Wprawdzie na razie nie postawiono mu żadnych konkretnych zarzutów (śledztwo toczy się "w sprawie", a sam Zhou Jongkang jest na razie świadkiem), jednak w sieci wpadli jego bliscy znajomi, którzy pomagali mu w interesach - Jiang Zemin, szef naftowego giganta PetroChina oraz Wu Bing, dyrektor elektrowni wodnych w Syczuanie. Wygląda na to, że szef bezpieki zbudował wokół siebie sieć zależności korupcyjnych, a dalsze śledztwo może zakończyć karierę jeszcze kilku innych polityków i biznesmenów najwyższej rangi.
Obserwatorzy zastanawiają się jak głęboka okaże się czystka zainicjowana przez otoczenie nowego prezydenta Xi Jinpinga i jakie są jej prawdziwe cele. Czy chodzi o usunięcie starych konkurentów i przejęcie kontroli nad państwowym biznesem, czy naprawdę tym razem obserwujemy próby zwalczenia korupcji, która z wielu członków najwyższych władz uczyniła multimilionerów. Tom Holland, komentator biznesowy z Hongkongu uważa, że jak zawsze w kierownictwie chińskim toczy się "walka buldogów pod dywanem" i w gruncie rzeczy jedna frakcja eliminuje drugą. W istocie wielu członków rodziny obecnego prezydenta też należy do zamożnej elity, a pochodzenie tego majątku nie jest jasne.
Nie brak jednak opinii, że chińscy "czerwoni mandaryni" zagalopowali się w chciwości, co zaczyna budzić sprzeciw społeczny. W tej sytuacji nowe kierownictwo może naprawdę chcieć przystopować zapędy co niektórych urzędników i menedżerów państwowych gigantów, którzy zatracili umiar. Ukrytym celem może być też plan osłabienia państwowych koncernów, których potęga daje zbyt duże wpływy ich szefom. Analityk David Zweig przypomina, że w 1979 r. Deng Xiaoping również złamał potęgę koncernów naftowych, których szefowie okazywali zbyt wielkie ambicje.