W epoce realnego socjalizmu mawiano, że wystarczy wprowadzić komunizm, by wywołać deficyt piasku na pustyni. Tę ironiczną maksymę zdaje się potwierdzać historia lewicowego eksperymentu nazywanego w Wenezueli „rewolucją boliwariańską".
Trudno o bardziej kompetentne przyznanie się do klęski: podejrzenia zagranicznych ekonomistów oskarżanych wcześniej o wrogą propagandę niespodzianie potwierdził w zeszłym tygodniu Nelson Merentes, minister finansów Wenezueli. Merentes zaczął oczywiście od tego, że rządy zmarłego w marcu Hugo Chaveza wydobyły z nędzy miliony Wenezuelczyków, jednak nie był już dłużej w stanie ukrywać prawdy: gospodarka Wenezueli jest na skraju załamania, łącznie z sektorem wydobycia ropy, który miał być jej siłą napędową. Jakby tego było mało, po protestach lekarzy twierdzących, że nie mają już czym leczyć pacjentów, Narodowa Służba Zdrowia musiała przyznać, że także ona przeżywa zapaść.
Ropa dla ludu
Kiedy w 1999 r. szermujący lewicowymi hasłami były pułkownik komandosów Hugo Chavez zdobywał władzę, obiecał, że dzięki petrobogactwu uczyni z Wenezueli raj na ziemi, likwidując ubóstwo i olbrzymie, typowe dla Ameryki Łacińskiej dysproporcje majątkowe. Rzeczywiście, miał pewne podstawy do roztaczania populistycznych miraży – Wenezuela jest piątym producentem i czwartym eksporterem ropy na świecie. Prawdopodobnie posiada największe zasoby tego surowca szacowane na 77,5 mld baryłek, czyli więcej niż Arabia Saudyjska. Co więcej – kraj może posiadać kolejne złoża, co czyni z niego prawdziwe naftowe eldorado. Przynajmniej w teorii.
Praktyka wygląda jednak znacznie gorzej – Wenezuela walczy z najwyższą w Ameryce Łacińskiej inflacją, która zbliża się do 45 proc. (w grudniu ubiegłego roku było to 18 proc.) i ma olbrzymie problemy z płynnością zadłużonego budżetu państwa. Produkcja przemysłowa wyraźnie spadła w pierwszych miesiącach tego roku. Są też problemy z importem, czego skutkiem jest deficyt nawet podstawowych produktów. Permanentne braki papieru toaletowego przypominają sceny ze schyłkowego PRL, z tą różnicą, że Polska nie była nigdy światową potęgą naftową.
Czasy realnego socjalizmu przypomina też tłumaczenie prezydenta Nicolasa Maduro, który o zniknięcie ze sklepów papieru toaletowego, mydła i pasty do zębów oskarżył... bogaczy i ich imperialistycznych popleczników. Ostatecznie problemem zajął się parlament, który w trybie nadzwyczajnym wyasygnował 39 mln dolarów na import środków czystości. Niestety, incydentalne załatwienie sprawy nie rozwiąże problemów zaopatrzenia, tym bardziej że braki od wiosny tego roku zaczynają dotykać także znacznie ważniejszego rynku żywności.