Wiadomości o procederze, który nazywany jest „seksualnym dżihadem”, pojawiały się już od jakiegoś czasu, ale skandal na dobre wybuchł dopiero wraz z oświadczeniem tunezyjskiego ministra spraw wewnętrznych. Lotfi Ben Dżedu w przemówieniu w parlamencie alarmował, że młode Tunezyjki wyjeżdżają do Syrii, aby świadczyć usługi seksualne dżihadystom walczącym z reżimem w Damaszku. Stwierdził, że „odbywają stosunki z dwudziestoma, trzydziestoma, a nawet stu rebeliantami”, a potem wracają do kraju w ciąży.
Minister nie podał, ilu kobiet dotyczy ten proceder, ale poinformował, że od marca udało się powstrzymać przed wyjazdem do Syrii ponad 6 tys. Tunezyjczyków. Powołując się na służbę bezpieczeństwa oświadczył również, że w sierpniu na zachodzie kraju zlikwidowano komórkę zajmującą się werbowaniem dziewcząt do Syrii.
W mediach natychmiast pojawiły się cytaty z krążącej po internecie fatwy sankcjonującej „seksualny dżihad”. Miał ją wydać szejk Mohammed al-Arifi, Saudyjczyk należący do salafickiej, skrajnie fundamentalistycznej frakcji w islamie. Ministrowie rządu w Tunisie natychmias rozpoczęli więc medialną ofensywę, wyjaśniając, że Tunezyjczycy nie muszą się stosować do takich edyktów religijnych.
Islam nakazuje wprawdzie czystość seksualną przed ślubem, ale w wielu państwach arabskich praktykowane są trwające kilka godzin czy dni „małżeństwa czasowe” (będące de facto usankcjonowaniem prostytucji). Seksualny dżihad to jednak zupełnie inna sprawa. – W takim przypadku prostytuowanie się bywa uważane za prawomocną świętą wojnę, bo kobiety składają w ofierze swoją czystość i godność, by ulżyć sfrustrowanym seksualnie dżihadystom, a to z kolei pomaga im lepiej skupić się na wojnie, której celem jest zwycięstwo islamu w Syrii – wyjaśnia ekspert ds. islamskich Raymond Ibrahim.
Prawie prawda
Choć sprawa wydaje się bulwersująca, a oskarżenia poważne, władze w Tunisie nie przedstawiły dowodów na potwierdzenie swych twierdzeń. „To zastanawiające, że po takich deklaracjach nie ma żadnych dalszych informacji” – twierdzi cytowana przez magazyn „Foreign Policy” Amna Guellali z Human Rights Watch. Zwraca uwagę, że po oświadczeniu ministra Dżedu szczegółowych danych nie podało MSW, resort zdrowia ani ministerstwo zajmujące się sprawami kobiet. Działacze praw człowieka ani dziennikarze nie dotarli też do choćby jednej Tunezyjki, która byłaby uczestniczką seksualnego dżihadu w Syrii.