Rosja nie ma zamiaru odstąpić od surowego ukarania załogi statku „Arctic Sunrise”, która 18 września usiłowała prowadzić akcje protestacyjną na należącej do Gazpromu platformie wiertniczej Prirazłomnaja.
Jeszcze rok temu podobny protest w pobliżu rosyjskiej platformy skończył się słownymi ostrzeżeniami.
Teraz konsekwencje są poważniejsze. Mimo początkowo uspokajających słów prezydenta Putina, który nie był skłonny uznać akcji ekologów za terroryzm, pod koniec zeszłego tygodnia wiceminister spraw zagranicznych Aleksiej Mieszkow oficjalnie oświadczył, że działacze Greenpeace’u prowadzili nielegalną działalność i dopuścili się „jawnej prowokacji”.
„Arctic Sunrise” znajduje się nadal w porcie w Murmańsku, gdzie został odholowany przez rosyjskie służby ochrony wybrzeża. 30 uczestnikom akcji (w tym 26 obcokrajowcom, wśród których jest Polak, Tomasz Dziemiańczuk) grozi proces. Za piractwo – a taką wykładnię przyjmuje Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej – może grozić nawet 15 lat pobytu w kolonii karnej. Należy się liczyć z możliwością faktycznego skazania uczestników akcji. Później dla załagodzenia międzynarodowego skandalu mogliby zostać ułaskawieni i wydaleni z Rosji.
Przesłanie Moskwy jest jasne: interesy Rosji na Północy są na tyle żywotne, że władze nie zamierzają zezwalać na żadne działania protestacyjne w tym regionie. Niezależnie od motywacji i intencji będą one klasyfikowane jako piractwo lub terroryzm. – Podjęta przeciwko aktywistom Greenpeace’u akcja zastraszenia jest mocno przesadzona – mówi „Rz” Borys Wiszniewski, petersburski politolog związany z opozycyjnym „Jabłokiem”. – Urzędnicy uznali najwyraźniej, że muszą dać zdecydowany odpór działaniom wymierzonym w aktywność Rosji prowadzoną pod osobistym nadzorem prezydenta Putina.