– Było jak z Hitchcocka. Gdy po raz pierwszy pojechaliśmy z misją na Ukrainę, zobaczyliśmy unieruchomioną na łóżku w więziennym szpitalu Julię Tymoszenko. Potem napięcie musiało rosnąć – opowiada Aleksander Kwaśniewski, były polski prezydent, który wraz z Patem Coxem od półtora roku negocjuje uwolnienie byłej ukraińskiej premier.
Gdy w czerwcu 2012 r. misja Parlamentu Europejskiego po raz pierwszy pojechała na Ukrainę, dla Pata Coxa musiał być to szok. Irlandzki polityk przyzwyczajony był do europejskich kuluarów, gdzie mozolnie buduje się kompromisy do przyjęcia dla wszystkich. A nie do postsowieckiego pokazu nagiej siły, gdzie przeciwników politycznych wtrąca się do więzienia.
Napięcie więc, zgodnie ze scenariuszem z Hitchcocka, rosło aż do ubiegłego tygodnia, gdy nieoczekiwanie dla europejskich wysłanników rządząca Partia Regionów odrzuciła projekt ustawy pozwalający na wyjazd Tymoszenko na leczenie do Niemiec. Kilka dni wcześniej prezydent Wiktor Janukowycz, ku zaskoczeniu misji, odwiedził Moskwę. A prokuratura, mimo wielomiesięcznych obietnic rządzących na Ukrainie, zdecydowała się odgrzebać stare zarzuty wobec obrońcy Tymoszenko dotyczące rzekomego bicia byłej żony.
– Gdy Janukowycz i Tymoszenko mówią o sobie nawzajem, to przestaje być polityka. Widać niesłychane emocje, oni siebie nienawidzą – mówi nam osoba, która spotykała oboje polityków.
Ta psychologia niezwykle utrudnia prognozowanie sytuacji. Nawet jeśli umowa stowarzyszeniowa jest dla Janukowycza korzystna, to nienawiść do Tymoszenko może się okazać zbyt silna. A do tego dochodzi jeszcze czynnik rosyjski. Nie wiadomo, czy Janukowycz blefuje, żeby dostać umowę stowarzyszeniową z UE bez uwolnienia Tymoszenko, czy może po to, żeby Rosja obiecała mu więcej korzyści w zamian za odstąpienie od kursu na Europę.