Po niedzielnym zamachu na stację kolejową w Wołgogradzie mało kto spodziewał się kolejnego ataku po zaledwie kilkunastu godzinach. Jednak w poniedziałek o godz. 8.23 terroryści znów uderzyli.
Celem zamachowca-samobójcy stał się zatłoczony autobus miejski. W wyniku detonacji kilku kilogramów materiału wybuchowego na przystanku w pobliżu wyższej szkoły biznesu zginęło 15 ludzi. Rannych zostało co najmniej 28 osób. Siła wybuchu była tak duża, że jak opisał jeden ze świadków, „z autobusu została rozdarta blaszana konserwa".
Po zamachu 21 października i niedzielnej eksplozji na dworcu to już terrorystyczna seria. Potwierdzają się podejrzenia, że w Wołgogradzie może działać ukryta komórka terrorystyczna. Na to, że wszystkie zamachy są dziełem tej samej grupy, wskazują taki sam skład chemiczny użytych materiałów wybuchowych i podobna konstrukcja bomb.
Rozpętanie kampanii terroru w dużym, aczkolwiek prowincjonalnym, mieście rosyjskim to przemyślana taktyka: w związku z zaostrzonymi przed olimpiadą środkami bezpieczeństwa przeprowadzenie podobnej akcji na Kaukazie, w Moskwie czy Petersburgu (nie wspominając o szczelnie chronionym Soczi) byłoby wyjątkowo trudne.
W Wołgogradzie zapanowała atmosfera psychozy, na co zapewne liczyli organizatorzy zamachów. Mieszkańcy miasta praktycznie przestali korzystać z komunikacji miejskiej, kierownictwo wielu zakładów organizuje dowóz pracowników własnymi pojazdami.