Zamieszki rozpoczęły się w środę w Tuzli. Kilkaset osób zgromadziło się tam przed siedzibą lokalnej administracji protestując przeciwko zamykaniu miejscowych zakładów pracy i rosnącemu bezrobociu. Demonstranci obrzucili budynek jajkami i kamieniami. Doszło do starć z wezwaną policja, w trakcie których rannych zostało około 30 osób. Ostatecznie siły porządkowe rozproszyły tłum aresztując 27 najaktywniejszych demonstrantów.
Bezpośrednią przyczyną wybuchu niezadowolenia było zamknięcie dwóch dużych zakładów pracy - fabryki detergentów Dita i zakładów meblarskich Konjuh. Dla Tuzli dotkniętej bezrobociem przekraczającym połowę zdolnych do pracy to prawdziwa klęska ekonomiczna. Dlatego protest przerodził się szybko w bunt przeciwko biedzie, braku perspektyw życiowych i fatalnemu stanowi świadczeń społecznych. Jedna trzecia mieszkańców nie ma prawa do zasiłków i opieki medycznej, która i tak stoi na niskim poziomie.
Wielu demonstrantów uważa, że do upadku zakładów pracy doprowadzają ich nowi właściciele, którzy w trakcie prywatyzacji przejęli je w nie zawsze przejrzysty sposób. Władze odpowiadają, że nie mogą już odpowiadać za gospodarowanie prywatnych przedsiębiorców i to do nich należy kierować pretensje.
W czwartek zorganizowana została kolejna demonstracja - teraz także z żądaniem uwolnienia zatrzymanych poprzedniego dnia. Zdesperowani ludzie wznosili okrzyki "Titanic tonie!", "Dosyć już było!". Do zamieszek pod hasłem solidarności z Tuzlą doszło także w Sarajewie i w Bihaciu. Wszędzie protestowano przeciwko pogarszającym się warunkom bytowym, nieudolności administracji i szerzącej się korupcji.
Demonstranci nawoływali do masowych wystąpień żądając rozliczenia polityków odpowiedzialnych za fatalny stan kraju. "Spaliśmy przed dwa dziesięciolecia, musimy się obudzić i walczyć o swoje!" - mówił do zebranych jeden z przywódców protestu w Tuzli.