– Nikt nie oponował, nieco oporu stawiało wojsko, ale po podpaleniu budynku zaniechali wszelkich działań – opowiada „Rz" jeden z uczestników akcji, przeprowadzonej przez mieszkańców Lwowa w nocy z wtorku na środę. Podobnie było na posterunku milicji, ale i tam wszystko poszło gładko i po myśli atakujących. – Nie odniosłem wrażenia, że była to akcja zorganizowana, wszystko odbyło się spontanicznie – zapewnia pragnący zachować anonimowość rozmówca „Rz". Przyznaje, że część broni dostała się w ręce demonstrantów i najprawdopodobniej trafiła później do Kijowa. Ze Lwowa odjechało wczoraj do stolicy wiele autobusów. Po drodze na posterunkach milicji nie napotykali większych przeszkód, gdyż wiele z nich zablokowali zwolennicy Majdanu.
Także w nocy z wtorku na środę demonstranci opanowali budynek prokuratury we Lwowie. Zniszczyli materiały śledcze. Znaleziono też spory zapas zachodnich trunków, które posłużyły do rozpalenia ogniska i spalenia w nim materiałów prokuratury, w tym dotyczących osób uczestniczących w proteście na kijowskim Majdanie i tych, przeciwko którym wszczęto śledztwo.
Niemal identyczne sceny rozegrały się w Tarnopolu, Łucku, Iwano-Frankiwsku i Równem, gdzie demonstrantom poddało się 58 żołnierzy Berkutu.
Ukraińska telewizja internetowa Ustream.tv poinformowała, że w Chmielnickim manifestanci próbowali wejść do budynku lokalnej Służby Bezpieczeństwa, która stawiła opór, strzelając z okien budynku. Zginęła jedna kobieta. Jak pisał „Kyiv Post", w akcji uczestniczyło ponad 5 tysięcy demonstrantów.
Broń palna jest w rękach aktywistów Majdanu nie od dzisiaj i nie można wykluczyć użycia jej na szersza skalę. Tak jak i po stronie władzy.